Kali - Sam tego chciałeś tekst piosenki (lyrics)

Kali [Marcin Kamil Gutkowski]

[Kali - Sam tego chciałeś tekst piosenki lyrics]

Twoi fani muszą kochać, całować cię w stopy
Nalatać się z tematem
By ci oddać parę złotych
Ziomek, jak chcesz mieć na
Drzwiach siekiery i kopy
To przypucuj się Popkowi
Że masz klocka do zamoty
Mnie też nie interetete twe życie prywatne
Ale gdy modyfikujesz siebie Pawle
Ja się martwię
"Co się dzieje z Popem?" – pytają chłopaki
"Po co mu oczy demona i te podwieszane haki?"
Kto dissował Firmę? Kto
Dissował Ciemną Strefę?
Jak nie wiesz, co to diss
To zapytaj Wikipedię
Jebane brednie – "okradłem złodzieja"?
Gdy ci małolaci całowali ci zarobek z kierman
W Krakowie zawinąłeś mandżur nad morze
Krzyżyk od rodziny P bez żalu na drogę
Kroczyłem własną, odbiłem sam z niczym
A za tą odzież JP powinniśmy ich naliczyć
Ja, ty i Pomidor – co z tego mieliśmy mordo?
Wszyscy razem pracowaliśmy na
To firmowe godło
Kiedy oni A6 zajeżdżali pod apartamenty
Ja chodziłem z bólem brzucha
Nie mając nawet na skręty daruj se brechty
Legalna praca nie hańbi mnie
Ty też zaczynałeś od łopaty w Londynie
Jak nie kumasz, czemu odbiłem od wacków
Wytłumaczę ci chłopaku na kolejnym tracku, ej

Pojebało się od hajsu
Masz marketingowy zastój
Kto bez winy niechaj pierwszy rzuci kamień
Jaki masz interes w tym
By sprowadzić mnie na dno?
Rozumiem, miałeś zły nastrój
Podkręcony przez tych błaznów
Zadaj pytanie, czy stoisz po stronie prawdy?
Weź zbastuj, nikt ci tu nie bije brawo

Pawle, stary kocie
Po co wpierdalasz się do tego?
Dałeś wiary propagandzie Morskiego i Bladego
Czemu nie spytałeś mnie
Czemu odbiłem od nich
Ja cię szanowałem, a ty knujesz od tygodni
Wiem, masz mnie na liścia
W klatce wypadłbym cienko
Ale na tych bitach nakurwiam
Jak Fedor Emelianenko
Odebrałem, potargałem tą depeszę
Póki co to mamy sierpień
Smok już się nie podniesie
Na szczęście od lat nie
Muszę latać na kieszeń
Zrozumiałem, że nie warto, na legalu pnę się
Szara eminencja Firmy bez inwektyw
Na czele stał ten koleś
Co miał parcie na obiektyw
Wiesz, że to lamus, my widzieliśmy peronkę
On nigdy, nawet raz nie był karany dołkiem
Gdy ty rabowałeś Londyn, ja znałem klasykę
Legnica dała mi szkołę, wiesz
Że dobrze znam ulice straszysz mnie fanami
Których i ja wychowałem
A prawdziwi fani mają na to wyjebane
Chyba zapomniałeś, że tu chodzi o muzykę
Mnie się nie obawiają, mnie szanują ulice
Robię takie klipy, o jakich możesz pomarzyć
Słyszę, jak przez ciebie przemawia
Naiwność i zawiść
Okazałem wam szacunek w "Żyję zamiast polec"
Pokaż mi, gdzie tam był kurwa wbity bolec

Pojebało się od hajsu
Masz marketingowy zastój
Kto bez winy niechaj pierwszy rzuci kamień
Jaki masz interes w tym
By sprowadzić mnie na dno?
Rozumiem, miałeś zły nastrój
Podkręcony przez tych błaznów
Zadaj pytanie, czy stoisz po stronie prawdy?
Weź zbastuj, nikt ci tu nie bije brawo

Kto komu pierze mózgi, mówi o elegancji
Pseudoprawilniaku, mistrzu dezinformacji
Zapomniałeś, jak przez ciebie oszukani ziomki
Waliłeś im do sypy drugie tyle mąki
Stary numer z rękawicą – zbiłeś tak fortunę
Lecz nigdy nie miałeś gestu
Żydziłeś każdą złotówę
Ja milczałem aż do dzisiaj
Pieniądze – drażliwy temat
Skoro mnie oczerniasz
Innej możliwości nie mam
Racja, czasem pożyczyłeś mi floty
Dawno jesteśmy kwita – nie zapominaj o tym
Niewolniku, co cię naprawdę boli?
Pamiętam, jak mnie wystawiłeś wtedy
Tam na Woli
Mi się pierdoli? Chłopino, przestań pieprzyć
Ty piszesz na mnie diss
Co my jesteśmy dziećmi?
Wylewasz jakieś żale za czasów małolata
Choć wiesz, że nieraz miałeś we mnie brata

Na niejednego gościa mówię brat
Na tego tu na wolności, na tego zza krat
Tamci sprzed lat są jak kat
Bo choć sami nie są idealni, nie tolerują wad

Ja chciałem hajs do łapy, dwulicowa chimero?
Dwa tygodnie puchy – z
Ciebie się złodzieje śmieją
A prawdziwi wiedzą, gdzie leży prawda
Ty polityku o prawdomówności Donalda
Nadworny historyku, nie brak ci talentu
Ale od dwunastu lat w rapie żadnych postępów
Używasz podstępów ja nosiłem ci hajs?
Nie byłeś mi wspólnikiem nigdy – urojona baśń
Już nie pamiętasz, czemu chodziłem pusty?
Bo z JP nic nie miałem
Płaciłem wam za koszulki
Jak miałem do was żal
Ty śmiałeś mi się w twarz
Wymyśliłem Ganja Mafię
Nagle pojawił się Hash
Utworzyłem markę, zacząłem się rozwijać
Miałem ci się opłacać? Możesz dostać w ryja
W bawełnę nie owijam, odpierdol się ode mnie
Bo się za ciebie wezmę solidnie i konkretnie

Na niejednego gościa mówię brat
Na tego tu na wolności, na tego zza krat
Tamci sprzed lat są jak kat
Bo choć sami nie są idealni, nie tolerują wad
Na niejednego gościa mówię brat
Na tego tu na wolności, na tego zza krat
Tamci sprzed lat są jak kat
Bo choć sami nie są idealni, nie tolerują wad

Posłuchaj mnie ty bucu
Raz na zawsze zamknij mordę
Co było między nami, mogłeś uszanować godnie
Teraz tu wylewasz brudy
Rzucasz gównem jak stajenny
Zaraz szybko wytłumaczę
Że nic ci nie jestem krewny
Nie powiem – byłeś mi przyjacielem nieraz
Nie powiem – mogłem na ciebie liczyć nieraz
Ale gdy potrzebowałem tam pomocy w walce
Odjebaliście flopa posrani na ławce
Mi jadą – ty z nimi jarasz
Ty mnie bronisz – los cię pokarał
Bo ci sami ludzie chcieli
Was dojechać chciałeś pomocy
Gdy strach na plecach
Tak szydzę, gdy pajacujesz klauna – Morski
Może niebawem nawet Batman
Uwolnić orkę, garaż z kopa
Kurwa, co za idiota, on ma downa
Srasz się, gdy marzysz o ekipie
Palisz frana zakłamany typie
Milczenia zmowa – niemocna strona
Srasz się po Polsce do mnie w telefonach
Nasza rozmowa na Skypie to
Była tylko formalność
Wiedziałeś od dawna – chciałem odbić w chuj
Odbić w chuj złość sięgnęła zenitu
Gdy odwiedziłem wasz magazyn
A tam wisi podkoszulek Ganja Mafii
Na nim chuj na nim chuj namazany
Ja nie chcę już być z wami
Pseudo-ziomami, co mi jadą za
Plecami czuję ból
Kocham Firmę, dziecko, ojciec już nie wróci
Będę nosił ciebie w sercu
Nie zawiodę cię wśród ludzi
Zwinąłem ciuchy – oddałem nadawcy
Mój dług wynosił koło trzech tysięcy
Obiecałem – oddam co do złotówki
Ustalmy Romek rozżycia warunki
Ty milczysz – ja milczę
Nie grasz moich zwrotek – ja milczę
Nie paplasz – ja milczę, to było proste
Nie udało ci się

Złamałeś każdy punkt, gdy ubliżałeś mi
Na koncertach jeden buch, ja za to liczę ci
Zachowałeś się jak ciul
Chciałeś zadać mi ból
Kłamałeś jak z nut, gdy sprzedałeś ten dług

Wasz ziom – Roman Bosski –
Sprzedał ten śmieszny dług, ta
Ktoś miał wziąć z tego procent
Nie oszczędzać mych nóg
Tak się składa, że ja i on to ziomki
Prawdę zdradziłem mu
A to człowiek z charakterem
Mówi: "Kali, jesteśmy kwita, piona"

Sam widzisz obrotniaku – nie należę ci nic
Trzeba było porozmawiać, mogłeś sam zadzwonić
Ciągle kopałeś dołki
Oczerniałeś mnie wśród braci
Nawet jeśli nie ja, to los za to ci odpłaci

Gdzie były twoje zasady w
Przeciw podróbą kampanii
Chciałeś cywilne sprawy dla tych
Co handlowali ubraniami
Z literami JP ideologii nie ukradli
JP w sercu im się pali – to kochali nasi fani
Gdy zakładaliście biznes
Zapomnieliście o mnie bo Tadkowi byłem winny
Jakieś śmieszne pieniądze
Od tego są ziomki, od tego, by pożyczyć
Gdy ci gaśnie słońce, nie masz na kogo liczyć
Dziękuję wszystkim ludziom
Co pomogli w trudnych chwilach
Przepraszam! Jeśli kogoś zawiodłem
To mi wybacz
Nie jestem ideałem, nie próbuję nim być
Ale nikt nie będzie mówił mi
Jak i gdzie mam iść
Kiedy nie czuję przyjaźni, to odbijam
Skoro ona umarła, to nie była prawdziwa
Chodzi o pieniądze, nie zgadza się – rozumiem
Kiedy przeistoczyłeś się w taką złotówę?

Wiem, że liczyłeś na to, że się nie podniosę
Wiem, że cię boli, wiesz
Że nigdy nie przeproszę
Jesteś dla mnie martwy
Nie wielbię cię co niedzielę
Myślałem, że jesteś moim przyjacielem
Wiem, że liczyłeś na to, że się nie podniosę
Wiem, że cię boli, wiesz
Że nigdy nie przeproszę
Jesteś dla mnie martwy
Nie wielbię cię co niedzielę
Myślałem, że jesteś moim przyjacielem

Zwinąłem swój dobytek do samarki włóczykija
Poszedłem w stronę słońca
Ciągle wierząc w przyjaźń
Za mną to miasto – Kraków – na zawsze kocham
Czeka na mnie nieznane boso, ale w ostrogach
Skąd ty możesz wiedzieć
Co robiłem w kryminale?
Pewnie od moich wrogów, co ich wtedy miałem
Co ty możesz wiedzieć o zasadach w kryminale?
Przecież nigdy tam nie byłeś
Tylko o nich słyszałeś
Zakoduj se Romanie – nigdy tobie nie wybaczę
Za to propagowanie tych
Kłamliwych przeinaczeń za to, że ludzie
Których szanuję prosto z serca
Nie wiedzą już, co myśleć
Boś ich sprytnie ponakręcał
Się nie ukrywam, wiadomo, gdzie mnie znaleźć
W końcu wszystko poodkręcam
Przywrócę ksywie chwałę
Pamiętaj, że me długi to moja sprawa
Nie wiesz
Co mówią o tobie – nawet nie chcę powtarzać

Wiem, że liczyłeś na to, że się nie podniosę
Wiem, że cię boli, wiesz
Że nigdy nie przeproszę
Jesteś dla mnie martwy
Nie wielbię cię co niedzielę
Myślałem, że jesteś moim przyjacielem
Wiem, że liczyłeś na to, że się nie podniosę
Wiem, że cię boli, wiesz
Że nigdy nie przeproszę
Jesteś dla mnie martwy
Nie wielbię cię co niedzielę
Myślałem, że jesteś moim przyjacielem

Jestem hipokrytą? Weź chłopaku odbij
Kiedyś jebałeś psy, dzisiaj jesteś porządny
Śmieszny, co za heca
Ratowałeś mnie od pieca?
Se poleciałeś ładnie, fantazjujesz
Tak se wkręcaj
Zapomnij o mnie, najlepiej raz na zawsze
Jadziesz nienawiścią
Ja cię w imię prawdy karcę
Pozdrowienia od mej ekipy ze śląska
Ganja Mafia już na zawsze –
Nie podzieli nas forsa
(Nie podzieli nas forsa
Nie podzieli nas forsa)
(Nie podzieli nas forsa
Nie podzieli nas forsa)

Interpretacja dla


Dodaj interpretację

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z #
Interpretować