Bubel, Słoń - Marsz Robotów lyrics
Wojciech Zawadzki
[Bubel, Słoń - Marsz Robotów lyrics]
Miejski organizm się budzi
By rozpocząć marsz robotów -
Tłumy bezimiennych ludzi podążają do pracy
Gdzie czas jest życia złodziejem oni patrzą
Ale nie widzą co się wokół nich dzieje
To poranek żywych trupów
Identyczny jak poprzedni
Półgodzinne wiadomości pełne
Politycznych bredni
Gdzie jedni drugich spychają
Z karierowych schodów
A ten cały cyrk się kręci za pieniądze narodu
Ciągnie się szary korowód
Znowu budzik rano dzwoni
Miliony ludzi wpadło w
Rytm codziennej monotonii
Każdy za fortuną goni chociaż
Syf się nie zmienia
Tu życie pisze scenariusz
Depcząc wszystkie marzenia
Nowy bank w centrum miasta
To nasz europejski pomnik
A obok w bramie chleją, śpią i srają bezdomni
Człowiek żyje jak niewolnik z
Ciężką kulą przy nodze
Rzesza pierdolonych jap zdepcze wszystko
Na swej drodze ty tego nie widzisz
Bo mnie to szczerze przeraża
Praca odciska swoje piętno
Na ludzkich twarzach gówniana gaża
Tu dla wielu życie jest przebrzydłe
Brudne autobusy wypchane po brzegi bydłem
To rzeczywistość zaciska się jak
Na szyi pętla
Ponad połowa ludności topi żale w procentach
Uważaj by nie stracić tempa
Ta zasada jest prosta to jest marsz robotów
W którym się nie liczy jednostka
To jest marsz robotów
Z którego nie ma odwrotu
Zginiesz zdeptanym przez ślepców
Brnących do przodu
To jest marsz robotów, nie umieją sami myśleć
Są trybami machiny w światowym przemyśle
Sami myśleć nie umieją
Żyją nadzieją bez wiary
Śnią żeby obudzić systemu ofiary
Czary mary, totolotki, podatki akcyzy
Prowizje system jest mistrzem we
Wpierdalaniu na mieliznę
Białas te biznes ist biznes
Ktoś robi hajs na tym że dostajesz w pizdę
Ktoś idzie na łatwiznę, a Ty się przyzwyczaj
Że jak chcesz coś od życia
Musisz mu to wyrwać
Wstyd się przyznać musisz być egoista
Bo jak masz nie być
Jak zarabiasz tysiąc trzysta żona tysiąc
A połowa idzie z tego na opłaty co miesiąc
I jak tu kurwa żyć nie grzesząc
Wiesz, jak jest jak ściga windykacja
A Ty piąty rok tylko marzysz o wakacjach
Tylko praca i praca, monotonia pierdolona
Tylko tyrać i tyrać, hola konać
Oni patrzą, ale nie widzą
Słuchają, ale nie słyszą
Oni mówią, ale nic z tego nie wynika
To roboty
Których życiem jest bezduszna mechanika
Zapierdalasz 6 dni w tygodniu
W trzy zmianowym trybie
Trudno złapać oddech
Jak wyciągniętej z wody rybie
Jesteś numerem na nipie o imieniu zapomnij
Ludzie żyją w tym systemie
Jakby byli nieprzytomni weź głęboki oddech
Otwórz oczy i zobacz z bliska
Te niespełnione tłumy na
Gównianych stanowiskach
Fabryki jak mrowiska, pracownicy bez imion
Oni żywią się zatrutym
Mlekiem systemowych wymion
To nie kino ani tanie gadki rodem z hollywood
Tanie wino, nastoletnie matki
Wszechobecny brud
Gdzie trud włożony w pracę
Nie odzwierciedla pensja
A cały Twój potencjał zgaśnie
W wiecznych pretensjach
Propagandowy tłok napędza systemowe tryby
Pozbawione własnej tożsamości ludzkie hybrydy
Skuci w dyby
Niewolnicy za korporacyjną kratą
Wegetują podłączeni pod rządowy respirator