Diset - Straceńcy tekst piosenki (lyrics)
[Diset - Straceńcy tekst piosenki lyrics]
Skończył źle przez to
Póki co wiem gdzie jest granica
Choć czasem wyhamować przed nią jest ciężko
Wiesz to gdy pomyśle o różnych akcjach
Kolana mi miękną nie myśl ze jestem z gangu
Bynajmniej nie chodzi tu wcale
O przestępczość wiesz to
Ale jak jesteś z tych czystych
Jak moja girly cenisz zdrowie
Możesz uznać to za zbrodnie przeciw
Sobie nie sprzeciw w głowie
Co gorsza kodeks życia przewiduje najcięższy
Wyrok najwyższy wymiar kary śmierci
Nawiasem mówiąc dostałem go w zawiasach
I zaocznie bez obronnie a życie dalej pędzi
Znam paru takich weteranów
Dla których rozmowy
O niej maja równowartość sloganu
Hardcore i nie chodzi o to
Że masz jutro sesje
A całą noc chodzisz od baru do baru
Możesz mieć mi podobnych za idiotę
Nikt ci nie każe nazywać tego polotem
Ale nie myśl że nie szanuje życia
Bo wyniki badań nie przyjmuje
Bez mrugnięcia okiem to coś jak wojna która
Przeżyłeś idzie w tobie
Robisz wszystko by o niej nie myśleć
Ja nie myślę zbyt rzadko zbyt
Często za dużo pokus wokół
Nie wiem jakby wyglądała gdyby nie
Farbowała włosów co pół roku
Chuj z innymi byle by mi wybaczyli nie
Jesteście od tego żeby wystawiać mi billing
Jak mam powiedzieć że tak nie umiem
Nie chce nie lubię dbać o swoją skórę
W którymś numerze nawinąłem że
Nasze życia są jak kule wystrzelone w górę
Tak od dekady czas mija się trzymam
Nie wcisnę stop ale wcisnął bym rewind
I wcisnę a ty zrób backmasking
Eiwtram ein ęis ela eżom ot einm ćibaz
Rozszyfrowałeś mnie to wiesz że wiem
Jaki to może mieć kiedyś skutek
Ale moje Westerplatte dawno poszło z hukiem
Ktoś przygniata je butem
To jest jak poker push or fold
Dziś mogę już tylko się podwoić
Bo nie wiem czy czas mi ucieka
I gonić go czy już spierdolił
Grunt to mieć pewność nie jak zwykły leszcz
Choć ta postawa u mnie to zwykły blef
I jestem z tych graczy
Którzy przestają oddychać
Wciąż są w stanie ugrać coś od życia
Jak ci goście którzy opowiedzą
Ciekawsze historie niż ja
Ale dopiero gdy na ulicach nie
Spotykasz już żywych dusz
Nie liczę nas bo nasze są martwe kimnisz już
To straceńcy następne stadium to żywy trup
Póki co nie myślę o tym
Idę na szluge z ziomkiem
Ostatnio takie wyjście skończyło się
Nad ranem o piątej
Życiu daje uśmiech cokolwiek
Jest dobrze chłopcze
To już nie mgliste przepowiednie sprzed
Lat pań w białych fartuchach
Rzeczywistość jest bliżej niż myślisz
Niż koniec twojego ucha
Zaczynasz widzieć jej kształt ale nie
Chcesz o tym słuchać
Mówisz że nie lubisz nad sobą buta
Ani się do czegoś zmuszać
Ale czasem w życiu przydaje się też skrucha
Nie omijasz kolejek za zdrowie choć
Tak łatwo o nim zapomnieć
Tu gdzie nie ma miasta nocą
Tylko latarnie zastępują słońce
Rok w rok prawie dyche to
Życie do kupy klepiesz
To zamknięty obieg starania nic nie
Dają więc masz pretekst
Ilu znasz takich co pełzają po
Schodach żygają w windzie
Nie trafiają kluczem w drzwi połowa
Znajomych powiesz ale nie każdy
Potem jeszcze bierze leki i daje zastrzyk
Życie traci ostrość jak stare
Kartki i zwietrzałe fajki
Później przynosi tylko garść długów
Jak nie chciane spadki
Nie wybierasz nic nie tłumaczysz
Że to młodość
Nie zatrzymasz skurwysyna przejdzie obok
Jak nie masz nic do stracenia to
Każdy mur przebijesz nawet głową
Filozofie pokolenia techno i rapu
Ty skończysz to w dniu ślubu inni w piachu
Certyfikat dojrzałości to nie piątki z matur