Enzym, Bonson - Nadzieja tekst piosenki (lyrics)
[Enzym, Bonson - Nadzieja tekst piosenki lyrics]
Ciebie zatruwa prawda, mnie karmi nadzieja
Już od dawna wiem, a może zapomniałem
Enzym, postanowiłem tracę pamięć
Horyzonty, jak niebo i piekło
Boisz się piekła, to nieba na pewno
Bardziej, widać tam słońce, zapewniamy
Temperatura taka, że się skóra zacznie palić
Temperatura, na skrzydłach płomienie
Tutaj w sekundę Ikar skończy na glebie
Niebo jest w niebie, piekło pod ziemią
Chociaż to proste, to często nie wiedzą
Ludzie, gdzie ich miejsce
Wymyślili sami sobie grzechy lekkie
Chciała przebić serce mi, sukces
Jak za grzechy ciężkie rozliczę tą kurwę
Ja widziałem piekło, serio, bez ściemy
To oczy wyobraźni jak DarkDevil
Ej, masz, przewiń sobie ten track
Parę razy, a może będziesz też tam, wiesz?
Mieszka strach, to Babilon i mury
Ale to już nie te czasy, co się paliło ludzi
Kotły? Nie ma, prawie zero
Hefajstos przetopił je na bramę do niebios
Ej, rude boy, lepiej uważaj
Za wszystko, co robisz nadejdzie kara
Czeka cię niebo, czy czeka cię piekło?
Ty sam już nie wiesz dokąd iść
Ej, rude boy, lepiej uważaj
Za wszystko, co robisz nadejdzie kara
Czeka cię niebo, czy czeka cię piekło?
Ty sam już nie wiesz dokąd iść
Jak Syzyf toczę kamień i mam serce z kamienia
Ciebie zatruwa prawda, mnie karmi nadzieja
Już od dawna wiem, a może zapomniałem
Enzym, postanowiłem tracę pamięć
Samobójca, jestem nim, wracam na ziemię
To jak setna nowina, że szatan nie istnieje
Co do serca, złamane i nie pytaj czy boli
Enzym, widziałem piekło i rajskie ogrody
Piekło, nic tam nie ma, ogień przegrał
Kłamałem, opowiadając o mordzie z piekła
Jeszcze nie, bo wiesz
W raju każdy jest dobry
Może dlatego ja tam ciąłem się samotnie
A ten, co tam rządzi nie był szczęśliwy
Raczej, jak wszyscy w koło, dziwił się
Że mnie widzi
Raczej, nie nienawidzi, ja płakałem niestety
Łzy ostre jak diament przecinały powieki
Krwawe drogi płynęłu do ust z moich powiek
Alegoria do szczerych słów, jak spowiedź
To ja znów, jak kołek, stałem załamany
Szatan nie jest bogiem zła
Tylko symbolem ofiary
Za to jak Paryż, paraliżuję ulice, obrazy
Płakałem, Bóg ma mnie za nic
Straciłem pamięć i nie żałuję teraz
Paweł, Enzym, próba dotknięcia nieba
To chyba szpital, ja chyba zdycham
Hehe, to moja krzywa psycha jest
Chwila życia, by wybrać mi skrzydła, jak Ikar
Albo wyrwać im smak ich życia z języka
Ich życia, muzyka, moje skrępowane ciało
Szpital słyszę słabo ich głosy za ścianą
Bóg zesłał sługusa, szatan zrobił tak samo
Nie, to nie leki tak działają
Widzę ich twarze, anioł czysty jak łza
Chce by ziścił się plan
Wszedł w ten wyścig i spadł
Wprost do pokoju bez klam, gdzie ja
Widzę drugą postać
Co widziałem w snach nie raz
Smród siarki, wśród martwych
Stają znów w szranki anioł i diabeł
By wyrwać z moich ust garści życia
A jeden drugim gardzi dzisiaj, patrzę na nich
Może to smak jawy, wiem, gram z wami
Mam swoje plany, plany dobrych pieprzę
Wybrałem jebać szatana i sam rządzić w piekle
Bonson