Gruby Mielzky - Cel tekst piosenki (lyrics)
[Gruby Mielzky - Cel tekst piosenki lyrics]
Dwa zero jeden jeden palę
Szluga w sześciu stopniach
Grzeje nas wóda prąd na karty
Jak się stąd wydostać
Bratku nie ratuj, dźwignę wezmę Vivus
Zwinąłem klocka
Trzy dni ośka się obciera z rzygów
Mam lapka, parę rymów, śpiwór
Cztery bluzy Massa
I wiarę, że będzie jeszcze dane pozamiatać
Zrobię to jak chciałem bez
Demówek do label'i
Niech skurwiele wiedzą Mielzky jest tu
Po to żeby zmielić
Dwa zero jeden dwa ja puszczam
W Polskę pierwszy legal
Mordy przenoszą płyty w topkę
Mówią więcej sprzedasz
Chuj w to niech każdy pozna w końcu rap mój
W środku gimnazjum głos już dawałem miastu
Tyle lat, na schodach klip nam kręcił Filip
Jeszcze żył Leh
I chyba wszyscy jakoś lepiej żyli
Kemp mi wjechał miło jak spirol co KęKę dusił
W pierś się bijąc
Mówię wracam kiedyś zagrać dla tych ludzi
Wtedy z Diox'em sporo jeżdżę
Cebul z tyłu w aucie
Za dwieście bierz mnie wszędzie gdzie
Da się podpalić parkiet
Z pierwszej płyty osiem
(k) , trzy u Chwiała kreska
Kupiłem buty, spodnie
Kurtkę jak cygan w dzień dziecka
Tydzień później pucha
Mówię kurwa coś nie teges
Gram najlepiej, jestem w formie
Muszę zwijać pekiel
Siadam pisze krążek dwa jeden
Trzy jako środek
Nie wiem który pierwszy, drugi
Więc nazywam go półtorej
Moja tyra wtedy śmieszne płyty na akord
10 gr z digi 8 z cd jadę z tym jak szmatą
Niech idzie
Miastem z flagą rap a nie śpiewanie
Śmiali się
Że nie czaję bazy chyba kurczę ją czaję
Więc ja się śmieje, w STG gram sztukę z DGE
Wchodzę na scenę, cała sala łapy pod niebem
To gówno buja
Choć preorderu poszło ze trzysta
Moja misja robić swoje i nie splamić nazwiska
Listopad jeden cztery rok i patrzę
Na ocean z okna myślę o tym kiedy te sześć
Stopni zmieniłem na pokład
Nagrałem patrol, bo dawno to miało powstać
Siedzę z tatrą, tagi kreślę
Choć lat sto nie tykam montan
I coraz częściej w tył spoglądam
By nie zapomnieć o snach
W których marzę by od Włodka propsa dostać
Gram w Płocku, Ełku
Hradec na sos już kładę knagę
Żaden grawer w CD nie da mi
Dziś tego o czym marzę
Chcę pisać rymy o kolędzie z kumplami
Nie myśleć co było by gdyby
Ani co będzie z nami
Zanim scena strawi nas to
Jeszcze da nam zapalić
Czy wypnie kable i nas puści z torbami
Skurwysyny jeden siedem to Rottenberg
Osiem to Komik
Choć kleje to jak nigdy wcześniej
Mam gnata przy skroni
Chwytam barierkę na koncercie by poczuć
Że stoję gdy moją głowę z każdym
Wersem trawi ogień, ogień, ogień
Dwa zero jeden dziewięć rozjebałem
Wszystko i wszystkich
Moje własne życie także wliczmy
Setny DM wracaj klient na plansze
Co tydzień leże na kozetce mówiąc
Nie wiem czy sam chcę
Gram trzeci raz na Kempie
Bliscy zostają z kotem
Potem znajdują list z odcinki gdzie
Za śmierć ich przeproszę
Jak to znajdziesz wiedz
Że nadal tańczę na ulicy
Choć płaczę próbując postawić nogę na ulicy
Jestem logiem tej ulicy, MAMO to legendarne
Żeby zdobywać szczyty dekadę
Siedziałem w bagnie gruby to zbyt prawdziwy
W chuju mam hity z Vivy
Pęka serce więc siadam i piszę rymy
Od zawsze tak
Wezwał mnie beton jestem głosem marginesu
Niosę styl co trafi do yuppies jak i dresów
Bo mam paru ziomków
Jedni proch, drudzy popiół, jedni groch
Drudzy opium jestem stąd od początku więc
Nie pragnę już się wyrwać jak przed laty
Chcę napierdalać rap co urwie dach Ci z chaty
Nie liczę zysków strat
Był czas gdy były same straty
Nie będę wracał tam i żaden z
Nas już tam nie trafi nadal znam swój cel
Nie boję jutra się bo piekło jest już za mną