Peja, Sokół, Marysia Starosta - Salute tekst piosenki (lyrics)

[Peja, Sokół, Marysia Starosta - Salute tekst piosenki lyrics]

Miała kilka fajowych wzorków wyglądała bosko
Szczególnie z tą podwiązką wrzuconą
Na gładkim udzie
Planowaliśmy uciec od kłopotów
Na rzecz uciech nie ma mowy o nudzie
Mnóstwo zajęć przy wódzie
Różnie mówili ludzie
Porzucili uczucie złości
Na rzecz styczności z kwintesencją kobiecości
Getto Chick Gangsta Boo za to piłem – Salute
Wychylając do dna w
Rytm autodestrukcyjnych nut
Gdy powracał ten głód, niepokój gubiłem luz
Skupiony na obsesjach chciałem więcej i już
Stadium uzależnienia przeciwny biegun odwyku
Byłem gotów się ożenić z
Kumpelą od narkotyków
Utopiony w kielichu Rychu niczym
Duff z Gunsów co zeszłej nocy zaszło nie
Pamiętam w potrzasku chlałem dalej nawet z
Podejrzeniem zapalenia trzustki


Nie wiem co bardziej bolało, czy bebechy
Czy krzyk duszy? Już gotowy do wymarszu
Na kontrolowanym rauszu
Z ekipą od melanżu próżno
Szukać tu przyjaciół
Noc sprzyja błazenadzie i tak
Pogrążony w tańcu
Próbujesz nadać sens marnej
Egzystencji krańcu

Noc jeszcze przed nami długa i
To nie Noc Głucha
Choć akcja opowieści z tamtych czasów akurat
W głośnikach chyba Afu Ra
Zapierdala gdzieś fura
W kieszeniach mam tyle prochów
Że tutaj wjedzie cenzura
Dobra jebać cenzurę przez byle
Bzdurę nie milknę ten towar zabiłby kolo
Naszą wczorajszą publikę
A Richi z drinem jak
Zwykle miałem wkurwioną minę
To naturalny stan rzeczy ja
To Natural Born Killer
To było dekadę temu dziś
Masz książkę Żulczyka
Koksu od dawna nie tykam, bo wyszedł z mody
Klasyka wolę kasę Kulczyka bo
Kiedy skończysz nakurwiać okaże się
Że pieniążek do całkiem gruby zaskórniak
I może wyjdę na durnia bo
Się nie bawię jak wszyscy
A może durnie to oni
Bo żaden z nich nie jest czysty?
Nawet gdy zajebisty ten towar
Mnie nie przekonasz jarasz się
Że wciąż jarasz ten koks by potem konać?

Już gotowy do wymarszu
Na kontrolowanym rauszu
Z ekipą od melanżu próżno
Szukać tu przyjaciół
Noc sprzyja błazenadzie i tak
Pogrążony w tańcu
Próbujesz nadać sens marnej
Egzystencji krańcu

Bez szans dziś przypomnieć sobie
Miejsc, dat, ksyw ich twarzy kobiet
Na 5 lat, 3 dni z nich w głowie
A ten świat mówił mi "Na zdrowie!"
Pierwszy i ostatni raz je widzimy
Chciałyby nas albo chcą kokainy
Trzecia noc, nas dwóch, trzy dziewczyny
Masa słów, brak snu, czas znów tak płynny
Trzy litry wódki na łba, trzy cytryny
Brzmi jak plan ale zasłoń żaluzje i kurtyny
Nie o melanżu o życiu pojebańców
Nie do melodii ale my wciąż w tańcu
Widzisz przyjaciół a to bal przebierańców
Wyjdzie później jaki mieli krótki łańcuch
Chcą gryźć ale trudno w kagańcu
Nie ma nic, nie ma ich, znów sam po melanżu
Leżę, tak boje się, nie chcę myśleć
I nie wiem sam czemu
Chcę cofnąć wszystkie dni
Żebyś przyszła Ty, chociaż wiem, nie ma Cię
To nie sen
Trzeci dzień patrzę w stronę drzwi
I to się działo tysiąc razy, może raz tylko
Trwał kilka lat, brak dat, mówię Ci
Bo melanż zatarł dat ślady, żyłem w nim
Jakby nie było kalendarzy salute!

Już gotowy do wymarszu
Na kontrolowanym rauszu
Z ekipą od melanżu próżno
Szukać tu przyjaciół
Noc sprzyja błazenadzie i tak
Pogrążony w tańcu
Próbujesz nadać sens marnej
Egzystencji krańcu

Interpretacja dla


Dodaj interpretację

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z #
Interpretować