Prosto Label, Parzel, Sitek, Sokół - Plaża tekst piosenki (lyrics)
[Prosto Label, Parzel, Sitek, Sokół - Plaża tekst piosenki lyrics]
Szybki zachód słońca i robi się ciemno
Postanowili uczcić jej urodziny
Ona i dwóch chłopaków z WWA i Szkot z nimi
W tym mieście, raczej nie jako turyści
Już czwarty rok na obiad ryba i frytki
Poszło trochę wina i szampana
Jak to wśród przyjaciół zabawa gwarantowana
Wtedy z nikąd podbija sześciu dzieciaków
Średnia wieku 13 lat i bez strachu po pijaku
Co tam masz w tym plecaku
Tak młodzi, że nie ma na nich paragrafu
Wymiana zdań i pojawiło się pięciu, sześciu
W powietrzu czuć już było to napięcie
Szarpanka, nowe dzieciaki jak z podziemi
Szkot próbuje załagodzić i dostaje w zęby
Dzieciaki łapią za butelki
Chłopaki wyłączają pierwszych i następnych
I nastepnych lecz salwa zbitego
Szkła leci bez przerwy
To opowieść wigilijna, która dziś będzie inna
Bo niespodziewany gość przy stole
Ma twarz Breivika to jest pociąg na wakacje
Którym jedzie rodzina nie wiedząc
Że on się zatrzyma u bram Oświęcimia
To jest bieg nago prosto z
Sauny i skok z tarasu
Do basenu, który zamiast wody
Jest pełny kwasu to plaża, która cię połyka
To jest twój wyjazd śmierci
Co miał być wyjazdem życia
Miała lat 19, bogobojną matkę i jamnika
Stary komputer, plakat Brada Pitta
Poznała w internecie typa – Dario
Dom na wyspach – raj bo
Czego więcej chcieć od życia
Już w drugim meilu pisał, chcę cię spotykać
Całować, pieścić i wiersze ci czytać
Wysłał jej bilet do Italii, siła
Wyobraźni sprawiła, że poczuła się szczęśliwa
Wsiadła w autokar Saint Giuseppe – Vesuviano
Była podniecona, choć zdrętwiało jej kolano
Będzie, plaża co wieczór, plaża co rano
I dziękuje losowi że to ją to spotkało
Chwilowy szok, bo odebrał ją ktoś inny
Ale przecież Dario czeka na
Nią w swojej willi
Jak do niej weszła, wreszcie zrozumiała
Że wycieczka nie bedzie taka
Piękna i bajeczna
Dariusz nie istniał, poczta elektroniczna
Identyczna dziewczyn pięć, copy paste
Zmienione imię tylko w listach
Mija tysięczny dzień
A miejscowa policja wciąż szuka jej
To opowieść wigilijna, która dziś będzie inna
Bo niespodziewany gość przy stole
Ma twarz Breivika to jest pociąg na wakacje
Którym jedzie rodzina nie wiedząc
Że on się zatrzyma u bram Oświęcimia
To jest bieg nago prosto z
Sauny i skok z tarasu
Do basenu, który zamiast wody
Jest pełny kwasu to plaża, która cię połyka
To jest twój wyjazd śmierci
Co miał być wyjazdem życia
One miały po szesnaście
Rodzice puścili je na wakacje
Wyglądały dojrzale, wyglądały na starsze
Znały się od małego i w sumie były zgrane
Oprócz tego jednego
Ta druga nie chciała szaleć
Przysięgły sobie – trzymamy się razem
Choćby nie wiem co
Plaża i fale brzmi fajnie, będzie tylko to?
Naprawdę? Poszły na ugodę
Wieczory były spoko nawet pod namiotem
Ale ten ostatni dzień miał być inny
Niby z większym polotem
Wyszły na miasto nocą, obawy zabiła wóda
I śmiały się same z siebie
Że wcześniej wolały zmulać
I chciały wejść w jakiś klub
Ale były zbyt naprute
Więc poszły na plaże potańczyć z jutrem
Równowaga nie pozwalała na wiele
I po kilku razach już nie chciały wstawać
Nie miały sił więc zasnęły tam
O trzeciej nad ranem cztery lata już mijają
Jak nie mogą ich znaleźć