WWO, White House Records - Każdy ponad każdym tekst piosenki (lyrics)
[WWO, White House Records - Każdy ponad każdym tekst piosenki lyrics]
Całkiem zdrowa, długoterminowa i niegłupia
Do pizzerii zjeść
Opanować nerwy weszła gdzieś
W okolicach śródmiejskich – północna część
SMS-a mu pisała pomyślała
Że się czuje trochę tak
Jak wtedy, kiedy pierwszy raz
Z internetu ściągnięty referat
Dała na uczelni do sprawdzenia
Jednak teraz poziom podniecenia większy
Dziś zdradziła Ryśka po raz pierwszy
Czuła się lepsza i czuła
Że należy jej się lepszy
Ryszard – taryfiarz niezrzeszony w korporacji
I Marysia
Lat temu trzy poznali się podczas wakacji
Dzisiaj prócz akcji – rogi
Ta licencjatka psychologii robi jeszcze
Jedną bardzo ważną rzecz
Magistra broni z podwójnych nerwów teraz je
Podwójną pepperoni
Choć zwykle dba o linię, teraz to pierdoli
Teraz o nim rysio – taxi driver
Zbieżność z Klanem przypadkowa całkiem
Wiezie babę właśnie, na taryfie czwartej
Z delikatnym wałkiem, bo powinien normalnie
Wkurwia go, bo wali od niej warzywniakiem
Patrzy przez ramię
Czy nie zostawia brudu na kanapie
Janina, bo tak na imię babie
Myśli tymczasem o tym podejrzanym chamie
Co prowadzi wóz
Nie złapie nigdy już taksówki na ulicy
Rzadko jeździ
W zieleniaku na dzielnicy siedzi
Cały dzień, gdzie posadził ją zięć
Ale dziś on wyjechał i znów
Przyszły chuligany z nożem
Janina tego dłużej znieść nie może
I chociaż zięć mówił, żeby, broń Boże
Nie zgłaszać tego bo może być gorzej, to ona
Kłódkę na bęben, hajs w kopertę
Gablotę halo – pędem
I gna tera cierpem na komendę
Każdy ponad każdym – skurwysyn
Innego traktuje, jakby był niczym
Wszyscy najmądrzejsi – jebani
Myślą chyba, że są wybrańcami
(Wszyscy tu, niestety)
(Na takie podejście brak mi słów)
Jakiś czas wcześniej, z podlubelskiej wsi
Wyjechał do stolicy szukać lepszych
Dni – Grzegorz
W pizzy znał jednego z powiatu swego
Robiącego już od
Dziewięćdziesiątego dziewiątego
Karol ma na imię, w plackach trochę robi
Grzegorz postanowił
Że też spróbuje sił w gastronomii
Wysiadł na Wschodnim zadowolony, że za bilet
Nie zapłacił frajerowi
Chuj, że kawał drogi siedział
W kiblu pociągowym, walił klocem
Miał zdrętwiałe nogi trochę
Ale cieszył się, że się ostały polskie złote
Proszę cię
Lekko zagubiony pytał ludzi o nazwę ulicy
Wtem – saluto, patrol stołecznej policji
Grzesiu tłumaczy, że chce do Karola z pizzy
Z twarzy był podobny zupełnie do nikogo
Jednak ubrany na brązowo-fioletowo
Na górze ma mieć sweter, a na dole na dresowo
Przypasował im stuprocentowo
Omyłkowo do opisu kogoś
Bluźnił, przepraszał, nawijał
Jakiś czas później pani Janina drzwi zamyka
Od taryfy Rysia i wyklina
Od złodziei w myślach
Szyld Policja – wchodzi, składa zeznania
Rutynowe rozpoznania zwykle są na odpierdol
Biorą tych, którzy są pod ręką
I chociaż staje kilku gości młodych
Bez cienia wątpliwości
Ten od spodni fioletowych, w swetrze brąz
Dla Grzesia wstrząs pies gładzi wąs
Gardzi nim oraz nią
"Przecież dopiero co przyjechałem"
Tłumaczy Grześ chwilę
Ale zlisił się na bilet
I przesiedział swe alibi w
Jednym z kibli tyle
Każdy ponad każdym – skurwysyn
Innego traktuje, jakby był niczym
Wszyscy najmądrzejsi – jebani
Myślą chyba, że są wybrańcami
(Wszyscy tu, niestety)
(Na takie podejście brak mi słów)
Karol – lat dwadzieścia – w sercu Śródmieścia
Nie podejrzewając nic, zrobił kilka pizz
Nie wiedział nawet
Że wybierał się do niego Grześ
Jak zwykle statyści przyłazili jeść
I gdzieś koło czternastej – Eureka
Czaderski pomysł rzucił kolega
Wrzucić kwasa w pepperoni
Na nieświadomce ktoś opierdoli
Kto jest kto? Rozwiązanie zagadki, posłuchaj
Tą pizzę pokroiwszy na kawałki
Zżarła ta Marysia od Rysia z taxi
Jak już się domyślasz ten
Egzamin, który ma napisać
Ma prawo nie wypalić konsumując, myślała
Że na nią zerkali pracownicy
Bo jest najpiękniejszą w okolicy damą
Sam jako Narrator żałuję, że personel
Na czele z Karolem nic nie wiedział
Że za moment magistra obronę miała – to
By się dopiero ucieszyli
Pierwsza fazę niedoszłej psycholog
Jednak uświadczyli
Krople potu na jej czole pięknie lśniły
Było wystrzałowo dla Karola z załogą
Dla niej na razie też kolorowo
Uwierzcie moim słowom – Marysia
Była w szoku zdrowo dotarła do sedna materii
Postanowiła orzec to na uczelni
Niedzielne ofiary i oprawcy niedzielni
Każdy ponad każdym – wszyscy najmądrzejsi
Stara Janina w bujanym fotelu w
Domu przypomina sobie Grzesia
I rozmyśla, czemu to zrobiła
Bez pewności, ale wymierzyła palcem
Dziś była górą w nierównej walce
Dla niej wszyscy młodzi łysi
Tacy sami – ścierwo myśli tak serio
Mniej więcej w tym czasie pod pizzerią
Wychodząc po pracy Karol śmiał
Się jaki numer wyciął i nagle
Choć nie widział Grzesia lat
Tysiąc – flashback
I maska zrzedła mu, mógłbym przysiąc
Wspomniał wieś rodzimą, lat temu kilka zimą
I stał tak chwilę z nietęga miną
Jak to było pijalnia piwa pod wieczór
Lokalne panny, Karol i Grzesiu, i numer
Coś do dzisiejszego w podobie
Grzegorz odlał się do piwa
A Karol nieświadomie łyknął sobie
Psikus kurwa jego mać
Raz, dwa powrót do rzeczywistości
– przystanek pod pizzerią
Karol, kilku gości
Śmiech i maskowany ból w tle
Tymczasem, Ryszard – taryfiarz zapiekankę je
Z budy spod patyka
Obok Neoplan na przystanku się zatrzymał
Wysiadły dwie turystki, całkiem młodzieżowe
Rysiu odwrócił głowę i obcina
Każda ma dobrą nogę
Bufet też niczego sobie i kozackie lica
Wziąłby obie na ostro
Pochłaniając ostatniego gryza
Spojrzał na typa
Który miał na sobie bluzę Prosto
I właśnie wsiadał do taryfy
"Dokąd?" – spytał Rychu
I na tym zakończymy