Słoń - Bezdech tekst piosenki (lyrics)
Wojciech Zawadzki
[Słoń - Bezdech tekst piosenki lyrics]
Łyk zimnego Pilsa
Ja przynoszę ci makabrę niczym
Dusiciel z Hillside mam w kieszeniach kable
Nie zauważysz mnie w szarym tłumie
W tym sezonie dłonie
Zacierają producenci trumien
Ja nie umiem żyć z ludźmi
Więc wywieram na nich presję
Poczujesz bezdech zawsze kiedy majk
Do ręki wezmę poznaj bestię
Nie jestem w stanie jej utrzymać dłużej
Odsunę stół spod twych nóg
Żebyś zawisnął na sznurze słyszysz tą muzę
To uspokajająco na mnie działa
Lina napina się pod ciężarem twojego ciała
Ciemność nastała
Nie doczekasz kolejnego wersu
To jak ożenek ze śmiercią
Na wiszącym kobiercu to w sercu gra mi i
Nikt tego powstrzymać nie zdoła
Bo zaciskam się na krtani
Niczym pierdolony boa
Więc zanim wykonasz ruch dobrze
Zastanów się nad nim
Bo każdy łyk powietrza może
Być twoim ostatnim
Obudzisz się w środku nocy
By poprawić poduszkę
Zobaczysz zamaskowaną postać stojącą
Nad twym łóżkiem i już wiesz
Że koniec nie będzie dla ciebie miły
A wszystkie najgorsze sny dzisiejszej
Nocy się spełniły z całej siły na twej
Szyi zaciskam obiema dłońmi
O wszystkim zapomnij
Wprowadzę cię w stan agonii
Jak już będziesz nieprzytomny
Twój świat w mroku się schowa
Ja cię ocucę żeby powtórzyć wszystko od nowa
Zobacz, to co ja widzę, piękno, które tworzę
To jest jak galeria z
Eksponatami martwych stworzeń
Wyryję nożem odwrócony krzyż na twoim pysku
By zbić policyjne ślady w
Stronę sekty satanistów
W niedużym ognisku płonie
Stos wyschniętych żerdzi
A ja obserwuję jak się
Bezwładnie w powietrzu wiercisz
Jestem handlarzem śmierci
Możesz mówić mi "królu"
Ja pomogę ci przekroczyć znaną granicę bólu
Kilometry sznuru są moimi farbami i płótnem
Jestem artystą
Śmierć to dla mnie piękno absolutne
Wejdź na łódkę
A ja jak Charon wezmę cię ze sobą
Dzień twoich urodzin będzie obchodzony żałobą
Pisały o mnie gazety
Trąbiły wszystkie dzienniki
Nareszcie moje dzieła dotarły
Do szerszej publiki
Kiedyś byłem nikim, teraz moja sława urosła
Dziś w nocy śniła mi się
Znów postać czarnego kozła
Chciałbym poznać smak śmierci
Stan drożnego kolorytu to szczyt szczytów
Przekroczenie granicy bytu
Ubieram drogi garnitur
Najlepszy jaki mam w szafie
Mam zamiar zrobić to w sposób
W jaki najlepiej potrafię
Prawie się rozmyśliłem
Lecz ból wygrał z sentymentem
Sprawnym ruchem dłoni zaplatam ostatnią pętlę
Wieczna pogoń za pięknem jest
Moją obsesją i piętnem
Chwila gdy bezdech tworzy jedność
Ze słabnącym tętnem
Czekasz synu na puentę, pędem otwieram garaż
Zaraz poznam to co zaznała każda moja ofiara
Staram się utrzymać spokój
Szubienica to mój azyl
Odsuwam krzesło zatapiając się w
Moment wiecznej ekstazy