Cyga, Bogu, Mank Hoody, Troom, Tymi Tyms, Świnia, Roka - Nie Wybaczysz Mi tekst piosenki (lyrics)
[Cyga, Bogu, Mank Hoody, Troom, Tymi Tyms, Świnia, Roka - Nie Wybaczysz Mi tekst piosenki lyrics]
Teraz twierdzisz, że byłaś naiwna
Czar prysł, urok znikł gdzieś na
Filmach, niech leci byle co
Byle się nie odzywać
Teraz to marne tło, kiedyś na
Głównym planie, nie wiedziałem
Że tak się stanie
Noce nachlane i zjebałem po całości
Ból był tak mocny, że przenikał do kości
Silniejszy od złości, mam dość
Usłyszałem mam dość i pobiegłem przed
Siebie w pogoni za szczęściem
Za pięknem twym
Ciepłem twych dłoni i nie wiem co
Ciągle mnie ciągnęło do nich
Brakowało twych skroni, ust twoich
A rana zaszła ropą i wcale się nie goi
I znowu gdzieś kłótnia, znów kłótnia i kurwa
Znów kurwa i kontakt się urwał
I znów lecę w dół (aa)
Znów pustka i chujnia i kurwa znów
Nie chcę ich więcej już tu
Widzę w oddali jej uśmiech i biust
Ale nie chce bym podszedł choć kiedyś był mój
Nie chce mnie, dobrze, bo może tak lepiej
Może się naćpam i w końcu odlecę
Rzucę na maksa w głośnik "Siema Werter"
Albo na zrywam kwiatów i pójdę do ciebie
O, nie wybaczę sobie, jeśli zwątpię w siebie
Trzeba zdobyć homerun
Póki jeszcze czas na mnie jest
Chociaż kto wie co jutro mi strzeli do łba
Mam taki głupi nawyk raczej z
Przepracowania nie pieprznę na pysk
I, i, i zapamiętaj nigdy nie będę taki jak ty
(kto?) tylu życzy mi źle
A co do jednego wyplują te słowa
I w sumie już na dziś jestem
Pewny tego- ciężko będzie im odżałować
Mnie? Co mnie obchodzi to teraz
(co) trzeba podziw zbierać, co (co)
A z nim plony
A co mnie bolało to ich boli to teraz (co)
Nie wybaczysz mi prawdy w
Twarz wyjebanej na melanżach
Gdy ja będę na fali ty będziesz wciąż
Za słaby żeby z nami nagrać
Nie wybaczysz sobie tego
Cóż karma zawraca już
Robi koło, robi koło dupy mi co drugi to chuj
Nie będę nigdy pantoflem, o tym zapomnij mała
Jak już mnie poznasz kiedyś to wątpię
Że mi wybaczysz skalę mojego pojebania
Czuję się swojsko żyjąc mentalnie
Gdzieś w metropolii
A budzę się w dupie codzień i tak
I tak i bądź tu mądry
Nie wybaczysz mi
Pierwszy świt, słońce przez rolety się wbija
Parzy oczy, usta, żmija
Szkło bezczelnie zbijać zaczyna
Moja grafomania jak twoja mitomania
Mistyfikuje strzępki nadziei dla nas
Żuję to jak bentley, potem wypuszczam w eter
Moja metresa znikła, co ja zrobię bez niej
Czasami to dwa paski
Lepiej żyć bez szelekartu
Opaska twej Nemezis barwi się jak luck mój
Autopsja oscyluje przy granicy
Cienkiej bardzo
Decybele łamią lody, narkotyki, miasto
Ja jestem ponad, choć sześć stóp pod ziemią
Pistolet jeden na mój brak ucieczki przełom
Duchowo ciało jest nagie
Ze szczęki leci alfabet
Jesień, nasypało liści przygotuj grabie
Krzyż, jestem męczennikiem, klękam
Chcę cierpieć
Zamiast słów wypływa krew, czas rozliczeń
Depcze, coś się rodzi we mnie, umiera we mnie
Nie wybaczysz mi
Jak się masz? Bo ja całkiem nieźle
Chciałem dać więcej niż troski i smutek
Naprawię błędy, jeszcze tu wrócę
Wybacz mi, kiedyś jak będziesz gotowa
To tylko słowa lata mi obraz
Było nie wróci nie cofnę tych czynów
Idź za mną w ogień, nigdy na przymus
Dałem ci serce, nieważne co wcześniej
Czasu nie cofnę, zjebał bym więcej
Poszło na gible, tak stałby tu bentley
Dobrze wiem o tym i znowu go kręcę
I wracam nad ranem zniszczony jak szmata
W nocy był replay, potrafię latać
Mam kaca za czterech, kręcę aferę
Rzucę komórką i nie wiem gdzie jest
Wydam na jutro, wrócę taksówką
Chciałbym zadzwonić, nie mam czym, trudno
Luz, blues, dopóki mam puls
Znaczy to tyle co po mojej stronie Bóg
Jakby nie było padło za dużo słów
Spaliłem tyle mostów, mogę iść tylko w przód
Zebry uciekły
Z przeźroczystych toreb gonił je
Banknot z portfela
Gdy jednym ruchem dałem życie
Dzieląc światło od cienia
Nie chciałeś się zmieniać
Przez to dna dotknęły ramiona
Nie miałeś pojęcia
Że niebo odbija się w tafli jeziora
Długa droga
Twój punkt i stały ląd stworzony spacerami
Dopóki grunt nie przestał walić
Ci się pod nogami
Gdy pchałem gwiazdami niebo
Gdy świtu nie witał półmrok
Chciałeś chodzić po księżycu
A tańczyłeś zwykły moonwalk
Aż w końcu pękło lustro
A życie kwitło w barwach
Ujrzałeś swoje odbicie
Które nie było odbiciem światła
Dałem ci pomocną dłoń wśród
Tysiąca nożycorękich bestii
Po to żeby odciąć ją
Gdy będziesz pomagał śmierci
Dałem pasję, siłę, wiarę
Byś swój kamień pcha jak Syzyf
By u szczytu strącić kamień
Całkiem pozbawiając siły
Dałem wreszcie miłość tobie
Żeby oświetlała drogę
I kiedy wzbudziła ogień
Udusił ją zwykły płomień dałem nowe życie
Niebo odbiera je kiedy zechce
A kto daje i odbiera ten
Się poniewiera w piekle
I obojętnie, jak dużo masz pytań, wiedz
Że musisz żyć
Ja nie pytam, bo wiem, że nie wybaczysz mi
Mój umysł nigdy nie był tak jasny, noworodek
Carte blanche
Chyba musiałem ograniczyć blanty
Jak tam wasze smołogłowie?pardon
Mogę ćpać już tylko jej uśmiech
Zadowoli mnie choćby grymas
Pojutrze i tak się na mnie wkurwisz- spoko
Nikt tak słodko nie przeklina
Wiedz, że mam w sobie gro wad
Możesz mieć mnie za czarny charakter
Ale zmienię zakończenie tej bajki
Wolę scenariusze oryginalne
Jestem pewien, że ciebie nie zdradzę
Mogę rap albo pseudo kumpli
Kiedyś chciałem studiować prawo
Nawet zasiedziałem się
W klopie z Księgą Dżungli
Miałem żal do smoka
Wiecie? to był żal jak Smok
Ale wybaczyłem mu bo by mnie zeżarła złość
Ile razy miałem tak tak jak on, co?
Nie wybaczysz mi, że nie jestem święty
Choć podobno tu takich już nie ma
Bo jak nie kochanka to flaszka
Czy kłamstwa jak było tak jest i teraz
I to wciąga jak kolejny melanż i
Kolejny nie zdoła się pozbierać
Mówię "siema" tak jakby się to
Rymowało do każdego pustego portfela (huh)
Ty Wertera znasz tylko na siema
Czytaj "nie wiesz kurwa jak cierpię"
Kiedy prosisz mnie o przebaczenie
A ja zawsze to robię bo nadal ci wierzę