Kaen - Historia Pewnej Miłości tekst piosenki (lyrics)
Kaen [Dawid Starejki]
[Kaen - Historia Pewnej Miłości tekst piosenki lyrics]
Patrzy na nią jak na cudo
Czuje, że żyje, walczy, dzisiaj wraca późno
Ma w sobie siłę, twardy taka praca, trudno
Nieznakomite karty, gra taką nienudną
Zmęczony wraca nocnym
Pragnie ciepłej kąpieli
Poniżony przyjął chłosty
Chce do miękkiej pościeli skarcony chłopak
Prosty w sobie wiele nadziei
Zmuszony ciąć koszty, dostatek celem idei
Myśli, że w domu odpocznie
W ramionach swej ukochanej
Położą się na sofie, w kółko problemy te same
Ona wita go fochem, eksploduje krzyk
Zaczyna mieszać go z błotem, powstrzymuje łzy
Jesteś beznadziejny, zero
Taka podłogowa szmata kolejny czuje niemoc
Jeszcze ta chujowa praca
Żaden z Ciebie mężczyzna, w
Końcu sobie to uświadom, pizda
Jesteś żenadą, wracaj tam gdzie twoje stado
Każdy dzień, rodzi w nich nowy ból
Setki niechcianych słów, tych odegranych ról
Ten ból każdy dzień, rodzi w nich nowy ból
Setki niechcianych słów, tych odegranych ról
Ten ból
- Zamknij dziób, głupia szmato
Co ty takiego robisz?
Umiesz kłapać jadaczką
Focha kolejnego stroisz
- Posłuchaj frajerze
Całe życie się rozczulasz
- To szmato przez Ciebie
Bo cały czas mnie zamulasz
To co zrobię złe, każdy kurwa mój ruch
Ty to największy śmieć
Jesteś pusta wśród suk
-Zabije Cię gnoju! Muaaaa
Teraz nie będzie spokoju, wpadła w szał
W jego stronę leci talerz
Atakuje go pięściami na ustach toczy pianę
Pruje skórę paznokciami
On próbuje bronić się, ma pozdzieraną twarz
Na podłogę kapie krew, usłyszano wrzask
Nie wytrzymał już
Ponieważ przekroczyła granicę
W serce wbiła nóż, pięść uderzyła w policzek
Ona upada na glebę, jej głowa uderza o nią
Uczucie bycia w niebie
Miesza się z patologią
Ona leży na ziemi, płacze, zalała się łzami
On wierzy, że się nie zmieni raczej
Poniżała za nic
Nie mogą ciągle żyć z tymi - wrzaskami
W końcu trzeba przeciąć nić
On trzaska drzwiami
Na dworze szklana pogoda płynące maskuje łzy
Boże, po co ta przeszkoda?!
Codziennie czuję wstyd
Ona widzi we mnie wroga, podłym gestem rani
Ja tak bardzo ją kocham
Przecież nie jestem ze stali
Butelka w jego dłoni to nie żadne antidotum
Ukochana dzwoni, "Wracaj skarbie do domu"
On odrzuca rozmowę, jednak postanowił powstać
Obiera drogę
Zmierza tam gdzie przytrafił się koszmar
Ona rzuca się w ramiona
Zdejmuje jego spodnie
Cała płonie, rozpalona
Siada na niego wygodnie
Robią to na podłodze
Pieprzą się jak zwierzęta
Ona krzyczy - dochodzę rano ta sama gehenna