Voskovy, Peja, Waldemar Kasta - Moje być albo nie być tekst piosenki (lyrics)
[Voskovy, Peja, Waldemar Kasta - Moje być albo nie być tekst piosenki lyrics]
W żółtej bluzie na śniadanie
Wpierdalałem MCs z ranka
To skandal, starty powetruję sobie goudą
I nie Beatles
Idę na dno za żółtą łodzią podwodną
Nic tylko się nawalić, przytulić żółty szalik
Tylko samotność, rozpacz, dzicz
Despero jak Malik
Tylko odbezpieczyć broń rosyjska ruletka
Gdzie mój talent, gdzie jest skill
Dziś na feat tonę w bredniach
Straciłem bluzę, w chuj przypał
No co za lipa czy do końca życia będę
Leciał na czasownikach?
Gdzie podwójne, jako minimum zaczątków stylu
Już to widzę
Jak zweryfikują moje wyjście synu
A stado skurwysynów tylko czeka aż się potknę
Teraz dopiero się zacznie, plotka goni plotkę
Wczoraj płakałem rymami
Dziś chcę tylko pić i wyć
Za oknem płacze deszcz i ten żółty
Jesienny liść
Chcę odzyskać umiejętności i pewność siebie
Gdzie podziała się charyzma, nosz kurwa mać
Nie wiem pozostaje bal na smutno
Tylko ja i cztery ściany
Wychlany, zaćpany, przegrany, zrezygnowany
Wjeżdżam w taki cug
Że nie jeden by się zesrał
Totalne zaćmienie, harakiri Gerga
Tylko Dopeman, Dopeman, Compton DJ Yella
Choć na chwilę
Na japę żółty uśmieszek wklejam
Moja bluza była żółta, żółta, żółta
Dzięki niej miałem stylówę na miarę Yelawolfa
Nosz kurwa, mina smutna, zaliczam wpadkę
Pojechałem chować ojca
Przy okazji zabić matkę
I zamiast pluć rymami, panczami, pluję żółcią
Tańczę siódmy dzień z rzędu
Mam nierówno pod kopułką
Chwytam za słuchawkę
W bani myśli przeokropne
Ja cię bardzo proszę, przyjedź Piotrek
Bo skoczę oknem
Zaraz kogoś kopnę w ryj, za dużo alko
Oto śmierć rapera dzięki
Zabójczym substancjom
Bez bluzy, jak bez głowy
A ból głowy przypomina
Że straciłem dla niej głowę
Cały świat chce mnie wydymać
Znowu czysta
Do tego kryształ i szampan Cristal
Dwadzieścia siedem krech szuram, gruba pizda
Looser kokainista
Żalom dziś nie będzie końca
I tak płynę rynsztokiem
Spotykam zmarłego ojca
On zagaduje do mnie, na "kumplu"
Łokciem trąca
Chce wysępić szmal, jakieś drobne na bronksa
Prosi bym został, to czarna owca
Przeprasza za krzywdy
Walę go z pięści, strasznie napięty
Omamy znikły
Puchnie mi łapa, nieźle wkurwiony
Poszedł łuk brwiowy
A to aneks kuchenny, zawodnik doświadczony
Twardy jak Różal, znowu się wkurzam
Na chuj mi ten defekt
Trwała kontuzja, ja nie odpuszczam
Chwytam za maczetę
Głosy podwórza, znów się oburzam
Po schodach lecę
Grubo się wkurwiam i wszczynam aferę
O chuj tu chodzi, jacyś dwaj młodzi
Kurwy już po was
Wyciągam sprzęt, walę na oślep
Kurwy gdzie towar
Rzucają we mnie browar i dzieciaków
Już tu nie ma a zza rogu wyskakuje Piotruś
Który rzuca "siema"
(ziomeczku jakiś melanż?)
To o utracie wiary
Stary gdzie jest moja bluza
Prosisz bym się nie wkurzał?
Chcę odzyskać swój talizman
Żal po stracie, koszmary
Wciągam stuff jak odkurzacz
Nagłe załamanie formy, to o kryzysie mistrza
Nie pamiętam
Kiedy po raz ostatni wyszedłem z domu
Nie mam już na nic
Siły ludzie nie piszą, dzwonią, pytają kiedy
Nagram coś nowego, a ja czuję, że spadam