Słoń - Pan Patryk jedzie na biwak tekst piosenki (lyrics)
Wojciech Zawadzki
[Słoń - Pan Patryk jedzie na biwak tekst piosenki lyrics]
Jak żonkile zakwitły
Pan Patryk to działkowicz
Urządził sobie piknik
Wrócił z dziwnym ukąszeniem
Poniżej lewego ucha to pewnie jakaś muszka
Komar albo końska mucha
Rano musiał wstać do pracy
Ale zaniemógł biedak
Miał stan podgorączkowy i łamało go w plecach
Rodzinny lekarz wypisał L4 z miejsca
Dał mu jeszcze jakąś maść
Żeby opuchlizna zeszła
Pan Patryk mieszkał z żoną w
Jednym z większych miast Polski
Ich małżeństwo trwało już
Dwadzieścia cztery wiosny
Żona kupiła mu proszki w sąsiedniej aptece
Nie chciał żeby się martwiła więc jej mówił
Że mu lepiej
Nosił gruby sweter z golfem mimo
Że było ciepło
Ukąszenie na szyi ciągle ropiało i piekło
W końcu naciął je żyletką, żeby wycisnąć śluz
Tak cuchnęło
Że mu cały obiad podjechał do ust
Od dwóch dni wszystko co
Zjadł kwitował pawiem
Jego żona wyjechała do swojej rodziny na wieś
Lekarze gówno wiedzą, ciągle flaki go bolą
A wielki cyst na szyi
Przybrał fioletowy kolor
Nocą nie mógł spać, miał przedziwne koszmary
I czuł
Że zachodzą w nim nieodwracalne zmiany
Zanim zawinął się jak taka krewetka i usnął
Zarzygał lepkim gównem całą podłogę i łóżko
O, Pan Patryk pojechał na biwak
Pan Patryk pojechał na biwak
Pan Patryk pojechał na biwak yo, yo
Pani Maria wracając przywitała się z sąsiadką
Krótka gadka przy furtce
Że w tych czasach nie jest łatwo
Kiedy zapaliła światło w domu
Nie wierzyła oczom
Na środku pokoju wyrósł gigantyczny kokon
Cały spływał ropą i obrzydliwie cuchnął
Wołała swego męża, ale było już za późno
Pod żółtą powłoką zobaczyła czyjąś twarz
Dziwnie opuchniętą skórą
Jakby poparzył ją kwas
Jeszcze raz krzyknęła imię męża - cisza
Ostrożnie zaczęła się do tego czegoś zbliżać
Krótka analiza faktów, trzeba wezwać pomoc
W pokoju jest zawinięty w kokon listonosz
Jegomość wyszeptał do niej ledwo "Uciekaj!"
Patrzyła jak szlam z krwią mu z ust wycieka
Kobieta nie myśląc chciała biec do sąsiadki
Ale z kuchni wypełzał odmieniony Pan Patryk
Miał martwy wzrok, skórę białą jak posąg
Stał na czterech wygiętych kończynach
Na boso
Z widoczną skoliozą, posykując jak żmija
Taki człowiek pająk
Ale w wersji z Czarnobyla
Nie wierzyła w to co widzi
Kiedy ruszył z całą siłą
Przygniótł ją do podłogi
Plując w twarz dziwną śliną
Wzięła pilot od telewizora, który był pod nią
I tak mocno jak umiała wbiła
Go mężowi w odwłok
Mutant się cofnął, ale znów na nią natarł
Chrząkając ciepłą wydzieliną jakby miał katar
Zaczęła płakać i prosiła go by przestał
Aż po chwili odezwała się
W nim resztka człowieczeństwa
Przeszła go nikła myśl, zabiło serce
Jakby zrozumiał swój czyn
I szacował konsekwencje
Najprędzej jak umiał uciekł tłucząc
Szyby w oknach i nikt kogo znam już go
Nigdy więcej nie spotkał
Krótka historia wydarzyła się naprawdę
Pani Maria próbowała dojść do
Siebie po traumie
Pojechała na działkę i poczuła w sercu ucisk
Bo znalazła ochłap skóry
Którą Patryk z siebie zrzucił