Słoń - Suro tekst piosenki (lyrics)

Wojciech Zawadzki

[Słoń - Suro tekst piosenki lyrics]

Średni wzrost i uroda blada jak płótno
Uciekła z domu, została prostytutką
Kiedy patrzyła w lustro zasłaniała twarz ręką
Opiekował się nią alfons -
Jej kochanek i mentor
Nie było lekko, klienci mieli zachcianki
Czas wysysał życie z niej powoli jak wampir
Chciała zwiać do Anglii, pamięta tamtą noc
Jej mentor pięścią roztrzaskał jej nos
Miała dość smutny los, któregoś razu
Klient czekał na nią w wynajętym garażu
W środku panował zaduch i osobliwe porno
Ginekologiczne łóżko wyłożone folią
Jest spoko
Widziała już rzeczy bardziej zryte
On był dla niej miły, w średnim wieku
Ubrał kitel
"Może się napijesz? Mam tonic i gin"
I nawet nie wiedziała kiedy
Urwał jej się film
Prawie nic nie zapamiętała z tej nocy


Pamięta lekarską maskę i jego niebieskie oczy
Coś musiało ją zamroczyć jakby ktoś ją naćpał
Pamięta białe światła, skalpel, strzykawka
Dziwna zaćma, ledwo wstała z łóżka
Nie mogła prosto ustać jakby pokój się huśtał
Miała Saharę w ustach - to kac się odzywa
Oparta o krzesło rzygała na dywan
Bywa, potem spała jak trup do wieczora
W pozycji embrionalnej
Bardzo brzuch ją bolał
Czuła, że będzie chora, wyglądała na chorą
Przez dwa tygodnie mały pokój
Służył jako OIOM
Spała sporo choć wymiotowała często
Gyros, kebaby na wynos, sztuczne mięso
Kochanek i mentor dobrze o nią zadbał
Zmieniał jej pościel i pilnował by jadła
Nie wychodziła za dnia, miała sztywny zakaz
On trzymał ją za rękę kiedy zaczynała płakać
Nawet kupił jej kwiata, zdziwiła się bardzo
Bo na ogół traktował swoje dziwki z pogardą
Kiedyś przyszedł z lekarką - stara
Blada baba
Przeprowadziła na niej szereg dziwnych badań
Zaczęła jej wkładać jakiś przyrząd w pochwę
Po czym dodała zimno - "Płód zdrowo rośnie"
"O mój Boże, ja na prawdę nie rozumiem
Przecież zawsze pilnowałam żeby
Klient miał gumę
Może je usunę? Lekarzy znam wielu
Nie pozwolę żeby dziecko przyszło
Na świat w burdelu"
"Nic nie rób" - powiedział do niej wprost
Usiadł obok na łóżku, delikatnie ściszył głos
"Na świecie czai się zło
I jest niebezpiecznie
Zaopiekuję się Tobą i Twoim dzieckiem"
To było piękne i chyba coś w niej pękło
Inne dziwki nie miały wstępu na jej piętro
Piekło ją w kroczu lecz tygodnie mijały
Jej kochanek dawał jej dziwne
Zastrzyki z witamin
Myślała nad imionami leżąc w łóżku
Mówiła czułe słowa dotykając się po brzuszku
Jadła mięso z rusztu i unikała świateł
Telewizor był jedynym kontaktem ze światem
Jak wiele matek miała brzuch nadęty
Był na prawdę spory jak
Na okres trzech miesięcy
Z piersi wypływała lepka ciecz, takie niby
Jasnożółte mleko o zapachu zgniłej ryby
Dawali jej zastrzyki, wciąż karmili mięsem
Lekarka na badania przychodziła
Coraz częściej
Czuła się jak więzień ale to dla jej dobra
Przecież nie chodziła głodna i był
Plan by się pobrać
W jedną noc od środka zaczęło ją kłuć
Ból promieniował od macicy do płuc
Wnętrzem nóg spływała ciepła żółć
A jej ciałem szarpnął nienaturalny skurcz
"To chyba już!" - zaczęła w panice krzyczeć
Pierwszy raz tak bardzo bała
Się o czyjeś życie
Alfons przybiegł tak jak umiał najprędzej
I bez żadnego słowa wziął ciężarną na ręce
"Dlaczego muszę cierpieć? Jedźmy do szpitala"
Ale on jakby był głuchy
Zaczął otwierać garaż "Czekaj chwilę, zaraz
Dlaczego mnie tu niesiesz?"
Syknął do niej ostro, że ma spokojnie leżeć
W blasku setek świeczek stała
Już dwójka ludzi
Któreś z nich od razu włożyło
Jej knebel do buzi
Alfons delikatnie zrzucił ją na
Łóżko i związał
Mówiąc żeby robiła to co jej każą jak rozkaz
Jego kompan usiadł obok niej
Ubrany jak lekarz
Kiedy rozchylił jej nogi coś
Zaczęło z niej wyciekać
Nawet lekko się uśmiechał cały
Czas klęcząc na kocu
Nie mogła przypomnieć sobie skąd
Zna błękit jego oczu
Z boku stała druga postać na czarno ubrana
Jakieś dziwne symbole widniały
Na wszystkich ścianach
Lekarz zamarł w bezruchu
Ponieważ na jego twarz
Siknęła z wnętrza kobiety brunatna
Cuchnąca maź
Krzyki i płacz tłumił domowej roboty knebel
Dziewczyną rzucały skurcze jakby
Wychodziła z siebie
"Nie becz" - rzucił alfons
Trzymając mocno ciężarną
A kolejna porcja soków
Trysnęła na prześcieradło
Ubrana na czarno postać to stara lekarka
Czytała na głos wersety spisane
Na żółtych kartkach
Dziewczyna się darła lecz nie
Było nic słychać poza modlitwą recytowaną w
Pradawnych językach
"Głęboko oddychaj, przyj, weź się do kupy
Zaraz będzie po wszystkim tylko
Musisz się skupić"
Lekarz mówi spokojnie wkładając w
Nią swoje palce a dziewczyna czuła ból
Narastający jeszcze bardziej
"Mamy pełne rozwarcie", mimo
Że bardzo bolało
To parła z całych sił naprężając całe ciało
Wokół panował chaos lecz
Nie przestawała przeć i w całym garażu nagle
Rozległ się nieludzki skrzek
Zgasło kilka świec jakby nagle wiatr zawiał
Alfons widząc dziecko w jednej
Chwili puścił pawia
Lekarka nie przestawała czytać
Modlitwy na głos lekarz wziął na ręce twór
Mówiąc: "Jesteś naszym zbawcą"
Dziewczynie udało się spojrzeć na jej potomka
Od razu jak się podniosła
Złapali wzrokowy kontakt
"O mój Boże! Jak to wygląda?!
Co to za potwór?!
Jakim cudem takie coś wyrosło we mnie
W środku?!"
Po noworodku spływały krople ektoplazmy
Język jakby ogon szczura zwisał
Z jego paszczy zamiast kończyn miał macki
Zamiast dłoni szczypce
Jakby ucho z sierścią wyrastało
Nad jego policzkiem
"Jest takie śliczne" - lekarz go pogłaskał
"Dziś przyszedł na świat nasz wybawiciel
Zbawca"
Uniósł go do światła, reszcie kazał klękać
Jak pawian z "Króla Lwa"
Trzymając Simbę na rękach
Młoda matka zgięta w pół boleśnie jęczy
Była już zbyt słaba żeby wyrwać się z uwięzi
"Wierz mi" - mówi lekarka "Nie będzie boleć"
Malując na nadętym brzuchu przedziwne symbole
"Spokojnie sobie poleż
To nie potrwa już długo"
Dziewczyna nie czuła nawet jak
Dostała zastrzyk w udo
Zrobiło jej się sucho w
Ustach i świat zwolnił
Nie miała już sił żeby toczyć z tym wojny
Ucichły modły, światła też powoli gasną
Walczyła ze sobą jak mogła
Żeby tylko nie zasnąć
"To nie jest wasza własność!
Oddajcie moje dziecko!"
Lecz jej mięśnie sparaliżowało kojące ciepło
Już jej nie piekło w kroczu, przestała płakać
Jej dłonie zastygły niczym
Liście więdnącego kwiata
Zanim zeszła z tego świata
Uchwyciła jeden moment
Skrzek który wydał z siebie jej potomek

Interpretacja dla


Dodaj interpretację

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z #
Interpretować