A.J.K.S. - Brak Ofiar w Ludziach tekst piosenki (lyrics)

[A.J.K.S. - Brak Ofiar w Ludziach tekst piosenki lyrics]

Z wysoka widać świat
Który ucieka za horyzont
Pełen lodowatych krat i wypaczeń, co to gryzą
Obraz codziennego starcia z
Teraźniejszym samym sobą
A przez łzy udzielasz wsparcia tym
Co nigdy nie pomogą

Bełkotają o sile zgraje domorosłych bogów
Taki mają już przywilej
Ciągle dają na to dowód
Kiedy najpiękniejszy produkt włożony
W złote ramy
Powoduje, że nie znosimy nawet siebie samych

Motyw ograny, zazdrość szczerzy kły z jadem
Dobrze znam te stany, proszę
Zachowaj dobrą radę dla siebie i ciesz się
Póki jesteś w swoim niebie
Bo gdy chmury płaczą bólem
Nadzieja wisi na drzewie


Obserwuję ten wyścig i
Ucieczkę wszystkich wspomnień
Topionych w nienawiści wlewanej nieprzytomnie
Do gardła
Czterdziestoprocentowy lek na schizy
I czemu tak cię brzydzi
Że w końcu też chcę się wyżyć?

Inaczej nie potrafię, zgoda, wiem
Nie mam odwagi
Ten, co pierwszy rzuci kamień
Może mi kazania prawić
Miło się bawić lalkami na sznureczkach
Zaciśniętymi na szyi
By oszczędzić im powietrza

Jedno słowo mogło sprawić
Że poczułem się człowiekiem
A spojrzeniem umiesz zabić
Zmysły stają się kalekie
I tak bardzo dalekie są pędzące przemyślenia
Że zadaję pytanie
Może ich już wcale nie ma?!

Nigdy nie istniały wymyślone fakty
Pokruszone skały, nierytmiczne takty
Jestem taki mały, dumałem dzisiaj nad tym
Żeby otworzyć okno i zerwać wszelkie kontakty

Zakończyć cyrk
Gdzie głównym punktem programu
Jest reanimacja stanów
Które nigdy już nie staną
Na nogi - i znowu wieczór ma smak podłogi
Gdybym tylko się podniósł
Dobrze wiedziałbym, co zrobić

Nie zamierzam tutaj toczyć osobistych sporów
Nie ma po co ani o czym
Nikt nie wykoleił z torów
Które biegły tak stromo
Już na samo dno piekła
Miłość matką, ojcem honor, cóż
Rodzina się wyrzekła
Zapomnieli mnie nakarmić
Chociaż skrawkiem pocieszenia
W zamian napluli mi w twarz, "żegnaj"
A nie "do widzenia"
I jakby od niechcenia zwiedzam te same ulice
Które nocą mrożą pustką
A w południe parzą krzykiem

Kiedy myślisz o dumie
To pewnie uznasz to za nietakt
Że szczytem moich marzeń jest
Mieć dokąd uciekać tam, gdzie cisza
Spokój i choćby na tę krótką chwilę
Po zamknięciu drzwi i okien
Zmory pozostają w tyle

Nie dostaną się do nas
Bo razem tworzymy jedno
Chodźmy spać, już pora
Nie pogryzą cię na pewno
Myślałem, to twój oddech, Boże
Co się ze mną dzieje ciało pieści mi mgła
Bo ty naprawdę nie istniejesz

Oczy chciałyby się zamknąć
A ja je do pracy zmuszę
Za pierdolone chamstwo się nie
Lubię z Morfeuszem
Bo zamiast dać wytchnienie
Żebym zebrał w sobie siłę
Wyświetla mi kroniki o tym
Co dawno straciłem

Chociaż jestem starszy, to czuję
Że wpadłem we wnyki
Chyba w sumie nic niewarty -
Jak dla siebie jestem nikim
No i możesz się śmiać
Bez skrupułów zrzucać winę
Jesteś pustym, zepsutym
Aroganckim skurwysynem

Przez całe życie lecą ścierwa -
Do celu po trupach
Jak chcesz poczuć, czym jest świat
To może przejdź się w moich butach?
To wtedy zrozumiesz do końca, co się stało
Dopracowany plan, ale spierdolone tao
Na dachu budynku wszystko wygląda inaczej
A projekcja punktów zwrotnych
Nadaje nowych znaczeń
Multum - i nie dla buntu -
W sumie to się trochę wstydzę
Ale czas na finał, bo widziałem to
Co mogłem widzieć

Interpretacja dla


Dodaj interpretację

A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z #
Interpretować