Quebonafide - Refren trochę jak Lana Del Rey tekst piosenki (lyrics)
[Quebonafide - Refren trochę jak Lana Del Rey tekst piosenki lyrics]
Gapiłem się wtedy wolny na księżyc
Gdyby tamten ja mógł temu wysłać faks
Na moim boisku szkolnym i bez pieniędzy
Gapiłem się wtedy wolny na księżyc
Gdyby tamten ja mógł temu wysłać faks
Mógł temu wysłać faks
Albo list jak Flexxip, dać mu parę lekcji
Lekcji ze zdziwienia
Bo ten skurwiel teraz nie
Zna nic prócz presji
Leki NDRI, ciągi zmian percepcji
Pocałunki śmierci
Nie odróżniam życia już od gry PlayStation
To zaczyna męczyć, gdy zamykam oczy
Widzę Meksyk, potem moją twarz, jak krwawi
Blok z Aleksy, walizki
Pieniędzy, stary magnetowid
Kobiety i zdrady uśmiechniętych kumpli
Kiedy wybiegamy na boisko w sześciu
Nagle całość znika, a te iskry dzisiaj będzie
Ciężko wskrzesić jak ognisko w deszczu, yo
Na moim boisku szkolnym i bez pieniędzy
Gapiłem się wtedy wolny na księżyc
Gdyby tamten ja mógł temu wysłać faks
Mógł temu wysłać faks
Na moim boisku szkolnym i bez pieniędzy
Gapiłem się wtedy wolny na księżyc
Gdyby tamten ja mógł temu wysłać faks
Mógł temu wysłać faks
Zapytać, jak z pustym portfelem ma
Kupić łańcuszek ze srebra
Jak to jest się budzić przy
Ciele jednej z tych modelek
Której widać żebra
Powiedzieć, jak czas mu odfruwa, przypomnieć
Że choć częściej lata
To kiedyś żebrał na FlixBusa
A nie szukał haju w każdym kraju świata
Pokazać tę drogę przez ciernie, ulice
Gdzie wszystko jest szare
To bagno, przez które przeszedłem
Żeby wziąć do ręki ten jebany diament
Na koniec podkreślić, że to dobra pora
By skończyć to z szumem
Bo był tylko jeden kierunek i mogę
Czuć dumę, bo żyłem jak umiem, que
Na moim boisku szkolnym i bez pieniędzy
Gapiłem się wtedy wolny na księżyc
Gdyby tamten ja mógł temu wysłać faks
Mógł temu wysłać faks
Na moim boisku szkolnym i bez pieniędzy
Gapiłem się wtedy wolny na księżyc
Gdyby tamten ja mógł temu wysłać faks
Mógł temu wysłać faks
A gdyby ten ja mógł tamtemu wysłać faks
Opowiedziałbym o wszystkim
Czego dziś mi brak
Nie wszystkie perspektywy, które widzisz
Musisz brać
I gdybym mógł, to bym zaczął tak:
Wytłumaczył mu, że czasem nawet nieświadomie
Robił krzywdę i że krzywda miewa różną formę
Że ludzie koło mnie mogą
Być interesowni jak skurwysyn
Który okradł mnie przy elektrowni
Wytłumaczyłbym, że kompleks się
Nie bierze znikąd i że ciężko się go pozbyć
Słysząc tylko chichot
I że miłość to jest chemia
Którą kończysz blizną
Między ludźmi, nie tylko kobietą, mężczyzną
Że Ci ludzie w małym mieście, którzy chcą
Bym upadł
To jest tylko płytka zawiść i to łatwa sztuka
Się z nią godzić, nic nie robić
Tak jest łatwiej
Zrzucić ją na ojca, matkę albo trudny start
Ej nie chcę tego gówna za nic
Gdy wychowam dziecko
Będę starał się odgrodzić, bracie
Grubą kreską
Pewnie czasem ta wrażliwość to moje kalectwo
Następstwo między manią a depresją
Weź mi nie projektuj życia
Co pogadasz, to pogadasz
Jak chcesz, żebym Cię usłyszał
Wysuń głowę poza szlaban, yo