Quebonafide, Matheo - Królem być tekst piosenki (lyrics)
[Quebonafide, Matheo - Królem być tekst piosenki lyrics]
3 letnich słuchaczy! Quebonafide, Matheo
Potężnym królem będę, więc
Ostrzegam: bój się lwa
Ejże! Kto to widział króla zwierząt
Z grzywą niczym pchła?
Poćwiczyć jeszcze muszę tylko
Mój królewski szyk
Dostojny krok i władcze oko
I ten złowieszczy ryk!
Na razie nie ma czym tu chwalić się
Strasznie już być tym królem chcę!
Mikrofon od słuchawek
Pod kluczem jak na konklawe
Skreślam kartki papieru, to jest geneza
Wtedy sztuką dla mnie było napisać wers nawet
Zwrotki skazane na pożarcie, no to Ave Cezar
To było w czasach gdy rap prawie leżał
A ja kochałem go chociaż nie
Miałem zdania ani siana nic
Żadnych kontaktów i niczego w planach
Zamiast otworzyć sezam zatrzymywałem się
U pierwszych drzwi
Za wcześnie na podsumowania
Pierwsze nagrania, fuso dał mi bit
Od słów do czynów zabraliśmy się za Yochimu
I pomimo różnic naszych
Charakterów zaczęliśmy szyć
Może zacząłem się w to wczuwać zbyt wcześnie
Pamiętam pierwszy koncert w Indeksie
Pierwsze wejście w takt, pierwszy odbiór płyt
Pierwsze hejty, strach
Wreszcie pierwszy wstyd kiedy
Nikt nie krzyknął co jest, zróbcie hałas?
Pierwszy klip, pierwszy flip, pierwszy feat
Pierwszy plik pierwszy ryk publiki
Ci ludzie teraz są tu tylko dla nas
Zaraz zaraz, nie wszystko na raz
Dwa tysiące dziewiąty jesień
Zmęczony stresem leser
Siedzę na uniwersytecie w poplamionym dresie
Słucham o Diogenesie, ascezie, umiarze
A marzę o Mercedesie, Hammerze i Jaguarze
Pisząc teksty w notesie zaczynam
Zwrotki od "okej"
Jak dzisiaj rzucam na to okiem
To gorsze niż unihokej
Moje przebranie na Halloween
Byłem strasznym raperem
Gadają o planach mi, ja się śmieję, nadzieję
Popijam poranną kawę z mojego
Kubka ze Spider-Manem
Myśląc, że jeśli sam tu nie zmienię nic
To pryśnie razem z marzeniem mi pomyślność
I wszystko stanie się fikcją
Nikt nie powie: "zrób to!"
Chciałem powiedzieć
Nikt nie powie: "zmykaj!" chodziło mi o to
Nikt nie powie "przestań!"
Nikt nie powie "czekaj!"
Wreszcie mogę iść, gdzie chcę!
Wreszcie nikt nie wtrąca się!
To zero sześć czterysta
Na bit wchodzę jak terrorysta
Wciąż mam do tego dystans
Choć kilku zna mnie z pyska
Rzucam za zamkiem freestyle, później szkołę
Pracę to pasja, misja, ambicja, bo z rapem
Spędzałem wtedy całe dnie
Chodziło tylko o to
Dalej śniłbym ten sen gdybym
Nie trafił do NOBOCOTO
Ziomy wpierdalały prochy jak kartel z Bogoty
A ja pisałem nocą ze zdwojoną mocą loco
Motywacyjne hasła brzmiały ładnie na murach
W dzień potrafiłem zrobić dobrą
Bańkę na skunach
Myślałem że dla dzieciaka to starter akurat
Gdybym w to wchłonął
Dziś bym jechał z Braunem jak Gural
Jebać to, młody Simba się bierze za projekt
Patrz synu, kiedyś to wszystko będzie twoje
Fani, hype, fanki, vibe jak w filmie
Choć my nie z tych którzy
Kalkulują jak się przyjmie
Pisaliśmy to dla satysfakcji
Nigdy by zarobić
W muzyce nie ma kalkulacji, mówiłem kumplowi
Choć wtedy miałem jedną
Parę najszerszych spodni i jedną wiarę
Być jak najszczerszym w tym hobby
Może to ten upór mi pozwolił się odbić
Nagrałem Eklektykę i to był
Zapalnik dla bomby
Zaczęły dziać się dziwne rzeczy
A ja wierzyć w cuda
Tu gdzie jednym czas leci, a drugim odfruwa
Spędziliśmy trzy lata się bujając po klubach
Wypracowałem w kurwę energii i
W kurwę pieniędzy kumasz
Ludzie wrzucają nasze wersy jako tatuaż
Przeżyłem tyle pięknych chwil
Że choćbym jutro umarł
Jedyne co będzie mnie przeszywało to duma
Bo wszędzie gramy jak u nas, Que
Wszędzie gramy jak u nas, Que
Strasznie już być tym królem chcę!