Areczek PRG - Opowieść tekst piosenki (lyrics)
[Areczek PRG - Opowieść tekst piosenki lyrics]
Trafiał w patologie, niewiadomo za co zemsta
W takiej się wychował, praska kamienica
Borykał się z rodziną
Gdy ktoś inny nią zachwycał
Gdy był bardzo młody, już uciekał z domu
Zamieszkał on w melinie
Pełnej niechcianego tonu
Smród gaszonych petów aż do samego gwizdka
Nie było miłości, po niej pozostała czystka
Wszystko wokół pryska
Jak Ci za gardło ściska
W glebę Cię przyciska
Znowu butelek śmietniska
Matka nieprzytomna, ledwo na oczy patrzy
Ojciec z inną lampucerą
Kurwa to nie teatrzyk
Przechodzi przez dym, omija leżące śmiecie
Puszki, zbitą szklankę, jakaś krew na tapecie
Samotne praskie dziecię kto szerzy
Na jego miejscu
Nie nazwę tego łóżkiem, przebita igła w sercu
Obrzygał koszule zakichany menel
Zarzygany dywan i dwunastolatek z gniewem
Wiesz co teraz czuje? Nie masz o tym pojęcia
Klimat, którego nie znasz
To siła pierdolnięcia
W powietrzu alkohol, zaparowane szyby
Rodzina, której nie ma, wierzy
W co by było gdyby
Spogląda w lustro, naprawdę, nie na niby
Pęknięte na pół a wokół anonimy alkoholowe
To kolejny wjazd na głowę
Bełkocząca matka pyta: 'zaliczyłeś szkołę?'
Kto tu jest kurwa? - powiedział młodym głosem
'Mamo, zwariowałaś? Zbratałaś się
Ze sztosem?'
'Nie chciałam synu, lecz popadam w problemy'
'To, co teraz widzisz
To są niepotrzebne sceny'
Uderzył pięścią w stół
Aż przewrócił kieliszki
Wrodzona nerwica, napady zadyszki
Znowu do gigantu to ulica go przywita
Banan niech się dziarga Amore Dolce Vita
Zbiega szybko po klatce, i na rewir wybita
Jara czwórkę dziennie, nie pisze i nie czyta
Podbija do koleżków na podwórko gdzie kraty
Zbierali się ekipą, napierdalali w kwadraty
Walił czasem radia, częściej szły torby
Mówił, że miał piękne czasy
Bo nie było jeszcze boby
Kradli z budowy, wykręcali grzejniki
Z opuszczonych miejsc posiadali swe techniki
Pierwsza fifarafka to maksymalna dawka
Śmiechy już na wejściu
Upici flaszką na sześciu
Małoletnie gadki, rozmowy nawyśniowe
Wyciąganie matki z klatki
Z libacji alkoholowej
Dom dziecka, walka o przetrwanie
Frajerów obijanie i grupowe się zrywanie
W innym mieście okradanie, na głupoty, picie
Ćpanie dojeżdżanie słabszych oraz poniżanie
Nic go nie obchodziło, wszystko było mu jedno
Frajerów zbierał z paczek
Bo było dalej biedno
W ścianki, wymianki dresy i bluzy
Pierdoleni wychowawcy to bandyci i łobuzy
Bili go kijem po rękach i piętach
Już to zapamięta szyk obite żebra
Ucieczki, wycieczki
W drodze nie zabrakło sieczki
Wódeczki, dupeczki, kije, łamane deseczki
Szmaty na dwa baty, kraty, pamiętne daty
Wkurwione małolaty, a Ty bez mamy, taty
Koczował na zrywce, tam, gdzie się dało
Niezależnie co tam było
Niezależnie co się działo
Pluskwy, karaluchy, żółte prześcieradła
Nieraz sobie spał, a tu rzucił się do gardła
Nieraz się obudził, a tam kurwa głowa spadła
Bo ktoś już nie zdążył wyrwać się z imadła
Posypane drogi, siła szybkiej wagi
Szczury na pół blatu z najlepszej babajagi
Nie było rozwagi ani pokojowej flagi
Była za to wóda, za to były tanie dragi
Obdrapana ściana, na niej biały plakat
Z Pamelą Anderson cycki znane na pół świata
Albo i na cały widok doskonały za to
Odgłosy idą z kibla, zabawiał się ze szmatą
Seks dla niej zapłatą za to
Że jest u nich w gościach
Wiedzieli, że im kopsnie
Bo czuli to po kościach
Naćpana krzyczała, cykała, jęki, klaski
Nie masz 18 lat, nie dla Ciebie to obrazki
Klimat północno praski
Nikt nie potrzebuje łaski
Nie chcesz spojrzeć sobie w twarz
To weź kurwa użyj maski Co Ty taki
W szoku? To nie rozmowy w toku
Patologiczna prawda, to historie spod bloku
Gdzie nie brakuje mroku
A przyszłość kryminalna
Jest wszechobecna wszędzie i łatwo spotykana