Fekir - SPLITT tekst piosenki (lyrics)
[Fekir - SPLITT tekst piosenki lyrics]
Wtedy miałem wspomnienia, został tylko pył
Ale ty miałeś być gangsta
Się wjebałeś się w syf
Miało być z tego siano, mało widzisz cyfr
Byle czego się łapiesz ale nie mych wit
Jak słyszę nawijkę twoją omijasz bit
To my lecimy zwykle aż na dworze świt
Widzę ciebie gdziekolwiek no to na ryj splitt
Buch, buch ty po rejonie tutaj
Zamiast palić sobie ty tym młodym rzucasz
Mogę sobie pisać o tym ale nie mogę słuchać
Jak się bawisz w ulicę to cię ktoś wyrucha
Miałem piłe kopać ale nawijam tracki
Silny jestem taki, nie chcę ciebie zabić
Nigdy nie chcę ufać, chuj wie strzeli z ucha
Będę musiał skrzywdzić a nie jestem taki
Kurwa, nie wiem weź może pogadaj do lustra
Przecież ile można o tym gadać ale też
Ile można się wkurwiać i tego słuchać
Tobie to mówię
Zdejmę obuwie jak będę na górze
Na razie muszę uważać na skórę
To jest za dobre, napiszę se bzdurę
To moja chwila, narobię zapasy
Chociaż wiem że kurwa będę bogaty
Nie zawiedź taty i nie zawiedź mamy
Takie myślenie pierdoli obawy
Widok na Belgrad
I nic kurwa to już nie da że szybko biegam
Choć dostałem tutaj nagle plus dwadzieścia
Tempa jakby kopnął mnie agregat
Głowa czy noga, lewa czy prawa
Nakurwiam buty jak Zlatan
Nakurwiam buty jak Benjamin Pavard
Pavard, Pavard, pruję się z okna ta sraka
Chłopaczyna co na czapce nosi sobie pompon
Pyta mnie o bongo albo koko mordo
Wypierdalam stąd, i to w podskok
To nie Władywostok no bo my bujamy Polską
Kiedyś se grałem, teraz nie mam sił
Wtedy miałem wspomnienia, został tylko pył
Ale ty miałeś być gangsta
Się wjebałeś się w syf
Miało być z tego siano, mało widzisz cyfr
Byle czego się łapiesz ale nie mych wit
Jak słyszę nawijkę twoją omijasz bit
To my lecimy zwykle aż na dworze świt
Widzę ciebie gdziekolwiek no to na ryj splitt
Buch, buch ty po rejonie tutaj
Zamiast palić sobie ty tym młodym rzucasz
Mogę sobie pisać o tym ale nie mogę słuchać
Jak się bawisz w ulicę to cię ktoś wyrucha
Teraz pluję słowa które miałem w sobie
Kiedyś tutaj miałem trochę patologię
Ziomy palą skuna, ja nie palę wogle
Sobie biorę porcję no bo gonię postęp
Brudne oczy znowu będą płakać
Moje białe skoki nawet czują fałsza
Jak Myslovitz trochę no bo serce pada
Mała zdejmij zbroję bo to moja rana
Idę jakbym nie widział
Słucham jakbym nie słyszał
Mówię a chciałbym krzyczeć
Ile kosztuje cisza?
Kiedyś se grałem, teraz nie mam sił
Wtedy miałem wspomnienia, został tylko pył
Ale ty miałeś być gangsta
Się wjebałeś się w syf
Miało być z tego siano, mało widzisz cyfr
Byle czego się łapiesz ale nie mych wit
Jak słyszę nawijkę twoją omijasz bit
To my lecimy zwykle aż na dworze świt
Widzę ciebie gdziekolwiek no to na ryj splitt