Kali, Gibbs - Piękny ból tekst piosenki (lyrics)
Kali [Marcin Kamil Gutkowski]
Gibbs [Mateusz Przybylski] Kłobuck, Polska 🇵🇱
[Kali, Gibbs - Piękny ból tekst piosenki lyrics]
Tłamsił go od zawsze, a chłodne objęcia biedy
Oczy głodne, dziwne miał, jak Benedykt XVI
W nich za firany śmiechu
Głębia jego duszy maski
Gorzki typ scenariuszy, kto napisze happy end
Krew ocieka z arkuszy, Kali happysad
I tak szedł, nie czuł nic poza gniewem
Martwy widz, nie on jeden czekał na piekło
Nie eden szatan szeptał przez ramię
Jebać 997, jebać cały świat na amen
Wy kurwy, nie rozumiem sam skąd to we mnie
Lepiej zejdź mi z drogi, pókim dobry
Bo uklękniesz pogrążam się w imię ognia
Kiedyś mnie opuścił
Wymawiałem sam twe imię, tam pośród czeluści
Jedyne co znam, to tylko w ranach sól
Ten słodki ból, ten piękny ból
Gdy w sercu twym zagości czerń
I kuje tak miłości cierń
I dusi już toksyczny tlen
I nikt nie wybudzi z koszmaru
Kiedy nastanie dzień
Gdy ból odejdzie jak zły sen
Z dala od energetycznych hien
I nikt już nie będzie czuł żalu
Kiedyś była piękna, zwiewne babie lato
Naturalna perła, wdzięk miliona róż
Serce jak planeta i pojawił się predator
A wyglądał tak niegroźnie
Jak trujący bluszcz
Uczucie jak nóż, kroiło jej serce
Gdy przekręcał klucz, ona skręcała się w męce
Czy kiedy wróci już
Pocałuje czy połamie ręce
Czy wyląduje w łóżku na satynie czy w karetce
Czas płynie, jak płyny w obitej nerce
Przelane łzy wyżłobiły piętno winy
Czemu nikt nic nie zrobi
Nie ratuje tej dziewczyny
Znieczulone skurwysyny
Każdy dba o własne szczęście
Rany w mięsie, kobieto zmień się proszę
Jesteś warta milionów, on uczucia daje grosze
Nie chciała słuchać, demonem był jej król
Ten czuły ból, ten piękny ból
Gdy w sercu twym zagości czerń
I kuje tak miłości cierń
I dusi już toksyczny tlen
I nikt nie wybudzi z koszmaru
Kiedy nastanie dzień
Gdy ból odejdzie jak zły sen
Z dala od energetycznych hien
I nikt już nie będzie czuł żalu
Od dnia poczęcia wiedział co znaczy być innym
Choć Bogu ducha winny
Dźwigał brzemię w drodze do mogiły
Był silny, nawet nie wiesz jak bardzo
Bo każdego dnia walczył z zżerającą go zarazą
Ludzie sobie nie radzą, ludzie lubią narzekać
Ludzie potrafią płakać
Nad szklanką rozlanego mleka
Gdzie boska ręką, kiedy każdy dzień to męka
Nasze problemy to beka
Pomyśl jak cierpi kaleka
Przez pokój zerka, bezsilny niczym kamień
Poczuł jej ból
Gdy ten frajer jej wyłamał ramię
Wstać choć raz i wymierzyć katu karę
I znów siąść na ćwiarę
Ale z myślą że uwolnił mamę
Marzył o dniu gdy on sam się uwolni
Co dzień chłodził go żal
Żył dla ciepła jej dłoni
Czasami boli ale co by wtedy czuł
Gdyby nie ból, ten piękny ból
Gdy w sercu twym zagości czerń
I kuje tak miłości cierń
I dusi już toksyczny tlen
I nikt nie wybudzi z koszmaru
Kiedy nastanie dzień
Gdy ból odejdzie jak zły sen
Z dala od energetycznych hien
I nikt już nie będzie czuł żalu