CZN&J, Kaczmi - Hegemon tekst piosenki (lyrics)
[CZN&J, Kaczmi - Hegemon tekst piosenki lyrics]
W życiu jak Wordzie
Nie ma opcji Control plus Z, kurwa, dobrze
Miłości chciałem wielkiej w
Złudzenie jej wpatrzony
Plus duszę pasji wiernej
Na podium być środkowym
Szukałem tego osobno, schizma duszy choroba
Choć tak prosto się ocknąć
Tak trudno szlak ten obrać
Patrzyłem na inne, zarazem nie potrafiąc
Na raz wziąść se cipkę
Bez chemii się z nią bawiąc
Nie chodziło o instynkt, o co łatwe
Ale wtedy
W narko serca kolizji z duszą umysł zamknięty
Brzydzę się fałszem, nienawidzę niepoważnych
Ludzi, jednakże melanży mój towarzysz
Farmazon sabotażysta na lata trip mi wkręcił
Widziałem w nim rap-mistrza
Więc rap-impas mnie więził
Wbrew sobie, więc samotny
Nie mając nawet siebie
Mef złoża z dusz miał okryć
W otchłani ciągnął głębię
Nie żałuję tego wcale dziś
Z doświadczeniem teraz mogę iść
Drogą przed siebie zaufałam sobie dawno już
Przestań słuchać innych, zacznij czuć
Nie patrz za siebie
Nie żałuję tego wcale dziś
Z doświadczeniem teraz mogę iść
Zamykamy etap, aby śnić
Chcę, co moje albo nie chcę nic
Doświadczenia to mądrości nić
Ból pchał w pustą otchłań, aby pić
Nie chcę nigdy więcej już tak żyć
Być nie mieć, ale mieć, by być
Nie żałuję niczego, wszystko po coś tu jest
Żebyś zobaczył tęczę
Musi najpierw spaść deszcz
Ale złu mówię "precz", starczy, wiem
Jestem silna uczennica szkoły życia dla
Jasności bardzo pilna
Opinia nieprzychylna, jak nie wiesz
To zapytaj w cudze sprawy nie wnikaj
Za wąska twa logika
Pytaj, nie dopowiadaj, kto pyta, nie błądzi
I koniec końców tylko Bóg może nas sądzić
Nie żałuję tego wcale dziś
Z doświadczeniem teraz mogę iść
Drogą przed siebie zaufałam sobie dawno już
Przestań słuchać innych, zacznij czuć
Nie patrz za siebie
Każdy krok na szczyt - chwała, stoję
Swoje mam wreszcie
Na życia Himalajach, swą własną trasą szedłem
Tam śniegiem był mefedron, do kosza talent
Więc w trumnę
Co dzień wbijał hegemon, bo nie ja
A cel się ugnie dziś mogłem w gości wbiciem
W prezencie milion dawać
I autografy na piździe
Czarny inny polski białas
Zamiast łapać kartką vibe-kosmos
Szczyt nie zniknie lubił się wiązać z narko
Rozwodził się burzliwie
I tak non stop, by wracać, marnować, wiem
To podłe
W nosie każda okazja, w nosie każdy problem
Na szczyt rap-OLiS patrzę
Czekał tam na mnie leżak
Chcesz wbić tam w Asię punchem, moje kojo
Leszczu zjeżdżaj
Wciąż respect rap-oblicza, nie ten
Co go na zyski
W backstage'ach tylko słychać jak
Głośno jęczą cipki
Pierdolę, co se myślisz, debil czy metafora
Swe osiągnij życia szczyt i by
Nic im nie żałować
Od początku prowadzi mnie własna droga
Raz pozwala wierzyć w Boga
Raz robi z niego wroga
Poranna joga rozpręża kręgosłup
Codzienna wena na mały rozruch
Posłów przemowa, przełączam kanał
Same pierdoły, kłamstwa i banał
Trzeba zaufać, samemu sobie
Jebać, co mówią komuś o Tobie
Zawsze z boku czy może w cieniu
Ćwierć wieku pykło w polskim podziemiu
Od początku nie było łatwo
Życie kładło pod nogi kłody
Bywało, że się zaprzeczało faktom
Jeżeli groziło to brakiem swobody
Konfidentów jebać, kończy się zwrotka
Cóż więcej dodać, koniec, kropka