White House Records, donGURALesko - Mochnacki tekst piosenki (lyrics)
[White House Records, donGURALesko - Mochnacki tekst piosenki lyrics]
Hej hej ej!
Mochnacki jak trup blady
Siadł przy klawikordzie
I z wolna jął próbować akord po akordzie
Już ściany pełnej sali w żółtym toną blasku
A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku
A tu bliżej woń perfum, dam strojonych sznury
A wyżej na galerii - milcz serce! - mundury
Tylko jeden krok mały od sali go dzieli
Krok jeden przez wgłębienie dla
Miejskiej kapeli -
On wie, okop hardy w tej przepaści rośnie
Więc skrył się za okopem i zagra o wiośnie
Rozpędził blade palce świergotem w wiolinie
I mały, smutny strumień spod ręki mu płynie
Raz w raz rosa po białej pryska klawiaturze
I raz po raz w wiolinie kwitną polne róże
Rosną większe, smutniejsze
Pełniejsze czerwienią
Coraz niżej i niżej, uschną
W bas się zmienią!
Nie równo, równo rosną w jakiś smutny taniec
Rozdrganą klawiaturę przebłagał wygnaniec
I nagle się rozpłakał po klawiszach sztajer
Aż poszedł szmer po sali, sali biedermeier
Głupio, sennie, bezmyślnie kręci się i kręci
Myśli straszne wyrzuca z pamięci
Do piersi jakąś białą przytulił pierś drżącą
I czuje tuż przy piersi nieznośne gorąco
I tysiąc świateł w oczach
W czyjejś twarzy dołki
I zapach białej sukni, ubranej w fijołki
Ubranej w fijołki
Nagle złoty kirasjer poruszył się w kącie
Sto myśli, jak kanonier, stanęło przy loncie
Stu spojrzeń obcej sali przeszyły go miecze
Idzie wstyd ku estradzie - czuje
Jak go piecze
Więc do basu ucieka i tępo weń tłucze
Po tym tańcu szalonym niech ręce przepłucze
Z tych czerwonych
Duszących róż otrząsa płatki
Rozsypuje po sali w tysiączne zagadki
W sto znaków zapytania, sto szmerów niechęci
Nie pyta już jest w basie, tam się wyświęci
Raz, dwa, trzy
Cztery - wali niechaj mu otworzą
Niechaj wyjdą z chorągwią, wyjdą z Matką Bożą
Niech mu końskie kopyta przelecą po twarzy
I niechaj go postawią gdziekolwiek na straży:
Na ulicy stać będzie z karabinem w dłoni
Słyszy sala: ktoś idzie, ostrogami dzwoni -
(Dzyń, dzyń dzyń) ostrogami dzwoni
Ostrogą spiął melodię, a akompaniament
Szaleje, krzyczy w basie
Rośnie w straszny zamęt -
Ku sali bagnetami już mierzy, już blisko -
I ton jeden uparcie wybija - nazwisko!
Wciąż czyste, w rozszalałe wplątuje się głosy
I wali, wali, wali w basie murem Saragossy
Oszalałych Hiszpanów wyciem, darciem, jękiem
I znów wraca ku górze załzawionym dźwiękiem -
W mazurze - nie - w
Mazurku idą wszystkie pary
By całą klawiaturę owinąć w sztandary
Zatrzymali się wszyscy w
Srebrzystych kontuszach
A klawikord im ducha rozpłomienia w duszach
I wzdłuż długich szeregów przewija pas lity
Tysiąc głów podgolonych podnosi w błękity
I wszystkie karabele jedną ujął dłonią
I uderzył w instrument tą piekielna bronią
Aż struna się ugięła, ta w górze, płaczliwa
I cisza jest w wiolinie cisza przeraźliwa
(Ciiii)
Po martwej, głupiej strunie, po fijołków woni
Po czyichś smutnych oczach
Jakiejś białej dłoni
Jakichś światłach po nocy i
Szeptach w komorze po księżycu
Po gwiazdach - mój Boże! mój Boże! -
Gdzieś się gubi i zwija, przeciera pas lity
Po księżycu, po gwiazdach, po Rzeczpospolitej
Po sali idzie cisza przeraźliwa, blada
I obok tęgich boszów w
Pierwszym rzędzie siada
Wzrok wlepia martwy, ślepy
W jakiś punkt na ścianie
I patrzy w Mochnackiego
Kiedy grać przestanie kiedy grać przestanie
A on, blady jak ściana, plącze, zrywa tony
I kolor spod klawiszy wypruwa - czerwony
Aż wreszcie wstał i z
Hukiem rzucił czarne wieko
I spojrzał - taką straszną, otwartą powieką
Aż spazm ryknął
Strach podły i z miejsc się porwali:
"Citoyens! Uciekać! Krew pachnie w tej sali!
Krew pachnie w tej sali!
Krew pachnie w tej sali!
Krew pachnie w tej sali!