Szad Akrobata - Wentyl tekst piosenki (lyrics)
[Szad Akrobata - Wentyl tekst piosenki lyrics]
Lubił słuchać szumu burzy
Z daleka od tłumu ludzi
Szum mu służył, niedawno z Kabulu wrócił
Drutu użył, by afgański tajfun ucichł
Mały, motelowy pokój, ważne
Że tu był internet
Do tego wyroku dostać miał
Resztę wytycznych mailem
Skrupulatnie plan przygotuj co nieco
Wynotuj i wyczyść snajperkę
Swojego wyrobu, bo najpewniej
Było mu przelewać krew z niej
Teraz paszport jeszcze
W którym będzie trefny waszmość
Wiesz gdzie iść, jak grasz w to częściej
Znasz go nieźle – masz to wejście
I chyba co najważniejsze, to on Ciebie zna
Po pierwsze zaszło deszczem, nie grasz fair
Jesteś następny miał złowieszcze spojrzenie
Przeszłej tragedii
Tych, co nadzieję zawiedli
Wysłał do miejskiej katedry
Wiedział ten, który stał przed
Nim, teraz zamek, drzwi i siedli
Po chwili pokój zaciemnił
Kołem blendy twarz oświetlił
Wiedział - to ma być majstersztyk
Dostał na to 5 dni
Ta robota wraz Kabulem, miała dać emeryturę
Stawki dały tu argument nie
Wziąłby kompletny dureń
Zmień kolor i tę fryzurę -
Rzucił w progu stary fałszerz
Weź foto i ten rysunek
Wyglądasz jak Danny Alves
To, co trzeba na nim znajdziesz
Co na dupę ubrać, sam wiesz
No i może słaby akcent
Zresztą i tak zrobisz jak chcesz
Bez słowa roczny pasterz
Rozpłynął się w gąszczu przecznic
A zestresowany fałszerz, wizytą
Miał odruch wsteczny układ był obusieczny
Bał się płonąć w ogniu wiecznym
Wytarł falę potu w ręcznik i
Wziął się do robót ręcznych
Obok wejścia do motelu
Tli szluga recepcjonista
Poza tym w ich otoczeniu
Sytuacja jest śnieżno czysta
Aż przeźroczysta, tak więc korzysta
Ex legionista
I błyskawicznie do siedliska numer 300
Wiadomość ma od kwadransu, nie pośpi
A miał pospać planowo, laptopa na stół
Pomyślał - znana postać
Spojrzał na fotografię, poczuł
Że stawka wzrosła
Jutro, na noc zostawię przemyślę
Zbadam koszta
Ostatni raz ma sprostać, na wynos zjadł
Wziął prysznic
On, a w nim kara boska, Latynos kat
Co czyści
Taki los za korzyści, nie ma nic, co go wiąże
Albinos tam zrobił szkic
Zacząłem to dokończę
Noc zima i gwieździsta była
Rano pełen spis miał
Solidna lista wyszła i wiedzę zyskał
Mróz oblodził miasto, gdy spał
Pan mężczyzna bez nazwiska
Zjadł i ruszył na łowiska, wystaw sklepów
Targowiska w alei sklepowych witryn
Poczuł jakby kadr z dzieciństwa
Którego nie gonił nigdy
Jakby się demony skrzyły
A on jak Ewangelista
Który ściska w dłoni skrypty
Strony Biblii, które znikły z paleniska
Może chciałby mieć rodzinę, w śnieżną zimę
Patrzeć jak płonie kominek, usiąść z synem
Poczuć wreszcie endorfinę przełknął ślinę
Ciężko płynę - pomyślał: Nie ten odcinek
Nie dożyję! Zerknął w szybę
Myślał jeszcze przez godzinę
Kompletując elementy
Sprzęt i dziwne detergenty
Gdy wrócił bukować bilet
Fałszerz skończył dokumenty
Pracował, nie spał po nocach
Gdy w 300 metamorfoza
Cięcie, jasny szron na włosach
A przed lustrem Paulo Sousa
Pan turysta na wakacjach
Widniał tylko w adnotacjach
Nie było go na śniadaniach
Na plaży i na kolacjach
Zmieniona lokalizacja
Cała akcja w ramach planu
A cel to defiguracja podczas święta Ramadanu
Czas – niecałe dwa tygodnie łapie transport
Siadł przy oknie
W myślach widzi martwy obiekt
Ma zarobić jak mu wygodnie
Plan i zbrodnie gdy
Zachodzi słońce krzyczało, że igra z ogniem
On samotnie jedzie
Powiększyć listę zwyrodnień
Raz jeszcze ma skraść melodię
Jak robił to wielokrotnie
Coraz mniej go dzieli od niej, od wyroku
Na miejscu wynajął pokój
Obserwował, był przechodniem, miasto wokół
Swą okazję znalazł tutaj
Wiedział – zlot jest raz do roku
Zaważyły centymetry i natura wiercipięty
Cel wyszedł, z nim regimenty
Miał nerwy i język cięty
Stek inwektyw, reprymendy
By dać moment ewidentny
I upaść na ziemi ściętym! Przebił wentyl