Szad Akrobata - Bal na żyletce tekst piosenki (lyrics)
[Szad Akrobata - Bal na żyletce tekst piosenki lyrics]
Co grzęźnie w szkle?
Kiedy ciało trzęsie się wielu już
Wie że śnię źle!
Mówią na mnie kat wyklęty choć
Płynę tam za ich błędy
W ciszy która pali w pięty!
Na wirażach rani krętych
Odwiedzałem takie miejsca których
Demon nie odwiedza
Anioł już nie ma serca, pakuję plecak
Z każdą nocą się utwierdzam
Ta wiedza upośledza
Zabiera jak morderca część ciebie
Wtedy zaczynasz grę z cieniem
Wilgotne ciemne pomieszczenie
A powietrze nie pachnie już tak powiesz
Że nie?!
Podnieś brzemię! nie ma szans na polepienie
Tego co zniszczyło trzęsienie!
Cele z kości czaszek
Myśli cichym spacerniakiem
Echo w tańcu korytarzem drzwi
Z metalu prawie nagie
Posadzki spod bosych marzeń
W których rzadko brat jest bratem
Rozmarzeni prości szklarze każdy marzy
Że jest ptakiem!
Chcą wydostać się przez kratę w
Górę co kusi jedwabiem
I noszą myśli skrzydlate w
Dal ponad archipelagiem!
Jeszcze gdy są na gondoli
Płynąc nią do przeznaczenia
Wiara umiera powoli ostatnia umrze nadzieja
Niosę wiolinowy klucz rzeką pastelowych drzew
Za plastelinowy szczyt na
Ziemię betonowych serc
Gdzie kolorowy szum budzi ospałą krew
I szary kredytowy świt znowu zawija w pleśń
Czuję jak szklany nurt próbuje łapać więź
A ten złowrogi zgrzyt przydusza ich na pierś
Dla mnie to zapis nut do zaginionych przejść
Bo z potłuczonych szyb też
Można zamek wznieść
Dźwięki zrywanych strun powoli niszczą sieć
Słyszę je blisko gdzieś zza oburzonych szkieł
Cięgle trzymany kurs precyzją zimnych pchnięć
Nie czuję nic bo wiem że
Lepsze to niż przejść
Szlakiem podziurawionych płuc czasami w
Śnieg czy deszcz
Płacę mój własny dług gondola kończy rejs
Masz tekturowy gwóźdź? Mam obusieczny miecz
Przysiągłem donieść klucz więc
Nie przeszkadzaj nieść
Nie zapamiętuje twarzy zapamiętuje spojrzenia
Milczę i pilnuję trasy choć
Wielu chce los pozmieniać
Trzy razy na cztery razy
Jestem światkiem odrodzenia
Boją się, że to oceniam, a ja wiem
Że tam nic nie ma
Drewno na krawędziach szkła
Wokoło pajęcza mgła
Ucieczka mordercza wpław - wielu
Nie oszczędza ran
Psychika zadręcza ich wybierają cięcia brzytw
Jak by żaden nie chciał żyć już
Nie ważne wejść na szczyt?
A kiedyś kto by pomyślał
Że strach zmusza tak do wyznań
Widywałem ich w snach
W których czarne niebo błyska
Zakładam, że nie znają
Słów aramejskiego pisma
Nieistniejąca gondola i nieistniejąca wyspa
Nieistniejąca podróż na
Nieistniejącą przystań
Szklana rzeka nie istnieje
Jak stalowe urwiska
A zdarzenia i zjawiska istnieją
Prawie w zapiskach
Tylko ja jestem na prawdę -
Póki kartka jest czysta
Zobacz we mnie kogo zechcesz
Do zobaczenia gdzie chcesz
Bo póki mi grają świerszcze w
Pamięci a rzeka szepce
W ręce granat trzymam stoję
Bóg zapomniał o zawleczce
Witam gości jak kapitan tego balu na żyletce
Niosę wiolinowy klucz rzeką pastelowych drzew
Za plastelinowy szczyt na
Ziemię betonowych serc
Gdzie kolorowy szum budzi ospałą krew
I szary kredytowy świt znowu zawija w pleśń
Czuję jak szklany nurt próbuje łapać więź
A ten złowrogi zgrzyt przydusza ich na pierś
Dla mnie to zapis nut do zaginionych przejść
Bo z potłuczonych szyb też
Można zamek wznieść
Dźwięki zrywanych strun powoli niszczą sieć
Słyszę je blisko gdzieś zza oburzonych szkieł
Cięgle trzymany kurs precyzją zimnych pchnięć
Nie czuję nic bo wiem że
Lepsze to niż przejść
Szlakiem podziurawionych płuc czasami w
Śnieg czy deszcz
Płacę mój własny dług gondola kończy rejs
Masz tekturowy gwóźdź? Mam obusieczny miecz
Przysiągłem donieść klucz więc
Nie przeszkadzaj nieść